Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Płaczę, kiedy Anioły zasługują na śmierć.

Go down 
AutorWiadomość
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Płaczę, kiedy Anioły zasługują na śmierć. Empty
PisanieTemat: Płaczę, kiedy Anioły zasługują na śmierć.   Płaczę, kiedy Anioły zasługują na śmierć. EmptySob Mar 17, 2012 12:38 am

Nie ma to jak zerżnąć tytuł od System of a down. <3


Hea

Leżał na czymś twardym i nieprzyjemnym, o dziwnej, jednocześnie szorstkiej i gładkiej powierzchni. Otaczał go niesprecyzowany hałas, jakby dobiegające zza szyby głosy i śmiech - nie znał takich tonów, były ciężkie, nieprzyjemne dla ucha. Nie, Anioły nie śmiały się w ten sposób. Przesunął się ostrożnie; powierzchnia, której dotykał wywoływała dziwny, nieprzyjemny rodzaj cierpienia, z którym Hea spotykał się bardzo rzadko. Piekący, gorący, wyciskający łzy z oczu. Fizyczny. Ale nie, nie mógł być fizyczny. Przecież Hea nie miał normalnego ciała. Był duszą, której Łaska Pana nadawała kształt. Nie, on nie miał zwykłego ciała.
Ale skoro go nie miał, to dlaczego odczuwał wszystko tak fizycznie? Dlaczego słyszał tak niewyraźnie, głucho, nie rozróżniając szczegółów? Dlaczego do jego nosa docierał drażniący, gryzący zapach kojarzący się z dusznościami, teoretycznie intensywny, a praktycznie dziwnie przygaszony, obcy? Dlaczego jego plecy odzywały się nieznanym, ostrym uczuciem, wilgotnym, ciepłym i nieprzyjemnie lepkim, w miejscu, w którym powinny znajdować się jego skrzydła? Ostrożnie otworzył oczy. Przez chwilę ogniskował wzrok. Wszystko wokół było obce, ciemnie, brudne; rozróżniał kształty kilku mebli, ale wszystkie wydawały mu się karykaturalnie krzywe i niedopracowane, tak różne od dzieł sztuki znajdujących się w domach Archaniołów. Widział wszystko, ale dziwnie niewyraźnie, słabo. Nie dostrzegał słojów drewna, nie rozróżniał włókien w nieprzyjemnie brzydkich, prawdopodobnie szorstkich tkaninach. I to ciało... Spróbował podeprzeć się na rękach i unieść. Nie wyszło; spowodowało za to kolejną falę nieprzyjemnego, tępego pulsowania we wszystkich kończynach i wywołało nieokreślony ucisk w okolicach brzucha. Co się tutaj działo?
Czuł niemalże jak... Jak człowiek.
Boże. Panie.
Jak człowiek.
Nie, to nie było możliwe: nie mógł. Był Aniołem Pana. Był sługą Gabriela. Nie, nie był człowiekiem!
Jego uwagę skupiło ciche skrzypnięcie drzwi. Gwałtownie odwrócił głowę w tamtym kierunku: kiedy wywołało to kolejną salwę nieokreślonych, ale nieprzyjemnych odczuć, które sklasyfikowałby jako ludzki sposób odczuwania bólu, natychmiast przestał.
Majaczyła przed nim jakaś sylwetka, prawdopodobnie mężczyzny. Hea widział wysokie, szczupłe ciało, dobrze zarysowane barki, umięśnione ręce, wąskie biodra i twarz o dosyć ostrych kościach policzkowych. Obcy przypominał trochę Michała, ale Hea nie był pewien tego podobieństwa. Nie widział tak, jak zawsze.
Nie, obcy nie był Michałem. Nie mógł nim być. Nie biła od niego Archanielska siła, blask, poddanie Jasności. Właściwie, to był zupełnie inny. Ale najbardziej różniły się jego oczy: zielone, wolne od niesamowitej głębi ciemnych oczu Archanioła, w które Hea bał się spoglądać. Obcy był.. ludzki. Był bolesnie ludzki. Zwyczajny. Mówił coś. Chyba był zdenerwowany. Alex? Jaki Alex? Nie, Hea nie był żadnym, ludzkim chłopcem.
- N..Nie jestem Alex - wymamrotał, zdziwiony słabością i niepewnością własnego głosu. Wręcz ludzkiego.
Nie, niemożliwe. Nie mogło tak być. Hea nie chciał wierzyć.


Fist


Westchnął ciężko, anulując rozmowę, właściwie w trakcie jej trwania. Miał już dosyć całego tego zamieszania i chciał po prostu jak najszybciej odebrać swoją paczkę. Wyrzucił telefon do rzeki i uśmiechnął się pod nosem, słysząc plusk. Cóż, plusy przejeżdżania mostem. Po za tym, Fist naprawdę lubił wodę. Mniejsza już o to, że jego ojciec zginął służąc w Marynarce Wojennej. Ważne było to, że jego syn zupełnie się w niego nie wdał. Nie miał poczucia sprawiedliwości, właściwie,to lubił swoje parszywe życie szefa gangu w stolicy swojego stanu.
Może i Ohio nie było jakoś specjalnie zaludnione, jak na przykład Nowy Jork ale tym lepiej dla niego. Im większe miasto, im więcej w nim brudu, tym więcej ludzi, których trzeba przypilnować. Nie, żeby Fist nie radził sobie z utrzymaniem jednego gangu, co to, to nie. Po prostu nie miał ambicji, by sięgać po więcej. I chyba właśnie dlatego, nikt nie zamierzał wygryzać go z posady. Stanowił zagrożenie tylko dla ludzi, samobójców właściwie, którzy grali mu na nerwach. Z resztą utrzymywał pokojowe, albo chociaż neutralne stosunki.
Tym razem sytuacja, w której się znalazł była dość napięta.
Jego dawny przyjaciel z celi, któremu pomógł uciec, właśnie dorobił się własnej posadki we Włoskiej mafii i przysyłał mu prezent, jako wyraz wdzięczności. Nie chodziło o to, czy Fist chce, czy nie chce. Po prostu w dobrym tonie było podarunek odebrać. Zwłaszcza, że odmowa prawdopodobnie zostałaby uznana za odmowę, co mogłoby doprowadzić do naprawdę fatalnych skutków.
Czego jak czego, ale wojen Fist miał już dość. Dlatego też jechał do jednego z nielegalnych burdeli - nie należał do ludzi, którzy zmuszają innych do seksu, kobiety pracowały tam dlatego, że chciały, lub dlatego że ich sytuacja materialna nie pozostawiała innego wyboru - który jednocześnie był jedną z przykrywek dla handlu narkotykami. Oczywiście, poza miastem.

Kiedy dojechał na miejsce, jedna z pracownic, jego ulubiona, Nastazja, podała mu klucz do odpowiedniego pokoju. Z tego, co opisano mu w liście, prezentem będzie chłopak "Alex", który nie dość, że jak najbardziej grzeszy urodą i ciasnym tyłkiem, świetnie rysuje.
Fist przywitał się kurtuazyjnie z paniami i zapaliwszy swoje cygaro - a jakże, kubańskie - wszedł do pomieszczenia, w którym powinien być Alex. Nie dość, że chłopak, którego zobaczył leżał zupełnie bezwładnie na łóżku, to jeszcze niemal cały był pokrwawiony.
Fist zaklął głośno.
- Alex? - Zapytał chłopaka, podchodząc bliżej i nachylając się nad nim. Trącił go palcem w ramię, zastanawiając się, czy żyje.
- Jeśli nie jesteś Alexem to kim do cholery? - Zapytał ostro, marszcząc brwi. Nosz kurna, jeszcze tego mu brakowało. Problemów z prezentami. Chociaż z drugiej strony, ten dzieciak naprawdę wyglądał ślicznie. Jakoś tak, niesamowicie kusząco. Fist spojrzał na niego uważnie.

Hea

Nie było niczego dziwnego w tym, że wzbudzał w drugim mężczyźnie zainteresowanie(pomijając fakt, że wzbudziłby je w każdym medyku, normalnym ludziom nie zdarzało się mieć dwóch ewidentnie szarpanych ran, ba, wręcz dziur, między łopatkami); choć znajdował się w tak nieciekawym położeniu, dalej zachował w sobie dużo z Anioła. Blada, książkowo wręcz mleczna skóra, zupełnie czarne włosy i jakiś nienaturalny błysk w ciemnoniebieskich oczach.
Tak długo jak Hea wierzył w to, że jest Aniołem Pana, tak długo nosił w sobie więcej Jego blasku niż ludzie. Intrygował.
Nawet jeśli sprawiał właśnie wrażenie bliskiego omdlenia.
Kiedy mężczyzna podniósł głos, Anioł mimowolnie spróbował się nieco skulić. Nie tylko nie wyszło, ale wyrwało z jego ust bolesne syknięcie. Hea zacisnął oczy.
Bolało. Głos obcego był nieprzyjemny, twardy. Do jego nosa dochodził ostry, nieprzyjemny zapach, który ostatecznie zakwalifikował jako jakąś używkę.
To nie był dobry, czysty świat. Tu nie było wszechobecnego blasku Najwyższego, choć dało się wyczuć, jak bardzo próbuje On napełnić ten świat swoją miłością i miłosierdziem. Chyba ci, którzy tu mieszkali sami odrzucali Jego moc. To nie był jego dom. Nie należał tutaj, czuł się tutaj źle, obco i nieswojo. Przeraźliwie samotnie. Bał się.
A obecność ewidentnie poirytowanego śmiertelnego wpływała na niego jeszcze gorzej.
Zapytany o imię, spróbował odpowiedzieć - uświadomił sobie, że z jego ust wypływa nieskładny bełkot.
Nie potrafił wymówić swojego prawdziwego imienia. Na Boga, nie potrafił. Znał je, słyszał w głowie jego brzmienie, ale... nie potrafił. Jak człowiek. Jak zwykły śmiertelny. Poczuł w gardle dziwny ucisk, który po chwili opanował też jego klatkę piersiową. Zapiekły go oczy.
- Hea - wydusił. Tak, ta wersja była bardziej przystępna. Zrozumiała. Chociaż nawet w połowie nie oddawała tego czym być powinna - I nie wiem, dlaczego tutaj jestem!
Nie wiedział. Naprawdę nie rozumiał. Czym zawinił?

Fist

No ładnie - mruknął posępnie w myślach. Zamiast prezentu, który mógłby wykorzystać w celach czysto relaksacyjnych, albo nawet w celach zawodowych, do rysowania szkiców tatuaży, dostał mu się jakiś dzieciak, ładny bo ładny, z rozerwanymi plecami i w dodatku nie nazywający się Alex, a Hea. Co to właściwie za imię? Hea? Fist nigdy go nie słyszał, ale nie wydawało mu się w żaden sposób znajome.
Przez moment musiał się zastanowić. I co on ma teraz zrobić, co? Najchętniej zostawiłby tu tego dzieciaka, żeby się wykrwawił. Ale raz, że jego panie, zajmujące ten lokal dostaną zawału i pewnie wezwą policję, która zacznie węszyć... Dwa, a co jeśli to jest właśnie ten prezent z Włoch?
Wybrakowany bo wybrakowany, ale jednak?
Nie przyjęcie tego chłopaka byłoby, cholera, obrazą dla mafii Włoskiej. Fist zaklął siarczyście po raz kolejny i zaczął chodzić po pokoju, dopalając swoje cygaro. W końcu, zirytowany, wyrzucił je do kosza.
Podszedł do chłopaka i ponownie się nad nim nachylił.
- Idziesz ze mną - poinformował, definitywnie niemiłym głosem. No trudno, na łagodniejszy nie mógł się w tej chwili zdobyć.
Uniósł dzieciaka, uważając trochę na jego plecy, jakoś nie miał ochoty wkładać ręki w mięso... Fuj. Zamiast tego, wziął Heę w ramiona, tak, by mógł się go uczepić jak koala. Fist zaklął jeszcze raz, a potem przytrzymał go tak, by plecy za mocno nie ucierpiały. Westchnął cicho i kręcąc głową, wyszedł z pokoju.
Oczywiście, kobiety zaczęły panikować. Jak zwykle.
- Przynieście ciepłą wodę, jakieś ręczniki i apteczkę - polecił dość ostro. - I żadnych glin ani pogotowia, jasne?
Nastia, była położna szpitalna, niemal od razu zaprowadziła ich do kuchni. Najbardziej sterylnego pomieszczenia, w całym tym miejscu. Fist usadził chłopaka na stole.


Hea

Instynktownie wyczuwał niechęć, którą darzył go ten mężczyzna. Nie rozumiał jej, nawet w najmniejszym stopniu: był tutaj z nieswojej winy, nawet nie wiedział gdzie jest to "tutaj", nie zrobił nikomu krzywdy, nawet nie próbował szkodzić. Ile jego winy było w tym, że obaj Władcy Piekła mieli akurat na tyle zły dzień, że pomogli mu spaść z Niebios? Ba, wyrwali mu skrzydła, odebrali jedyną drogę powrotną do Domu?
Nie, nie mógł zrozumieć jak ten człowiek może go winić o cokolwiek.
Ale... Może właśnie dlatego, że to człowiek? Hea nigdy nie potrafił pojąć ich sposobu interpretacji i oceny zdarzeń. Chyba dlatego, że nigdy nie opuścił Niebios.
Do tej pory.
Kiedy mężczyzna zaczął nerwowo chodzić po pokoju, Anioł po raz kolejny spróbował podnieść się do pozycji siedzącej. Prze całe ciało przeszedł ostry, bolesny impuls. Ugięły się pod nim łokcie.
Dławiące uczucie w gardle nasiliło się, poczuł pod powiekami coś wilgotnego.
Na Niebiosa, nie był nawet w stanie wstać. Nie miał skrzydeł. Zniknął blask, którym obdarzyła go Jasność. Zniknęła nawet nieskazitelna biel szat, w które był przywdziany. Zastąpiła ją szarość przeplatana szkarłatem. I te ubrania... Widywał podobne u Aniołów Stróżów. Nazywały je ziemskimi. Były szorstkie, kleiły się do rozdartej skóry, sprawiały ból.
Zagryzł dolną wargę. Bał się. Był kompletnie przerażony, chociaż tego uczucia też nie rozumiał.
Tutaj nie było Pana. Nie było Światła. Nie było Ciepła. Był sam, zagubiony, bez bliskości Boga czujący się jak bezwolna, bezbronna lalka, która nie potrafi podejmować decyzji. Brudna, potłuczona lalka. Splugawiona cielesnością i niegodna Pana.
Kiedy mężczyzna dość ostrożnie wziął go na ręce niemalże podziękował. Nie musiał leżeć, rany dokuczały mniej. I był blisko kogoś. Kogokolwiek. Nie ważne jaki był nieznajomy. Ważne, że Hea czuł w nim dzieło swojego Ojca. Zdawało się to dodawać mu otuchy.
Wczepił się dłońmi w koszulę mężczyzny i pozwolił zanieść się do kuchni. Hałas zaatakował jego uszy, ale próbował go ignorować.
- Dziękuję - śmiertelny ewidentnie chciał mu pomóc.
Hea, nieważne w jakiej byłby sytuacji, nie potrafił nieokazywać wdzięczności. To nie leżało w jego naturze.
Wdzięczność znikała proporcjonalnie do tego jak obcy ściągał z niego ubranie, odsłaniając makabryczne zranienia. Wyglądały zupełnie nienaturalnie: dwie, wąskie, długie rany, ewidentnie szarpane. Jak do cholery można wyszarpać komuś skórę z takiego miejsca na plecach?!

Fist

Nikt nigdy specjalnie nie uczył go delikatności, zwłaszcza wobec mężczyzn - a Hea niewątpliwie nim był, nawet jeśli miał kobiece rysy twarzy - dlatego też, nie cackał się zbytnio. Ostrożnie, bo ostrożnie, ale jednak zdecydowanie ściągnął z chłopaka jego ubrania.
Skrzywił się okropnie.
- Ludzie, ale paskudne - mruknął głośno, widząc szarpane rany. No cóż, zostaną po nich cudowne ślady, nie ma co. Ale w sumie, Fist równie dobrze mógłby je zamaskować. Pasowały niemal idealnie, żeby wytatuować na nich skrzydła. Chyba tylko jego prywatny księgowy wiedział ile razy maskował blizny. Właśnie, jego księgowy. Ten człowiek był niezastąpiony, nawet jeśli nie potrafił liczyć bez kalkulatora.
I w dodatku nie lubił dużych kwot pieniężnych, a z Fistem trzymał się tylko dlatego, że nie miał nikogo innego na świecie. I dlatego, że Fist nie umiał wypełniać pitów....
- No dziecino, zaciśnij zęby, bo będzie trzeba to wszystko opatrzyć - stwierdził, kiedy Nastazja przyszła do kuchni wraz z dwiema innymi kobietami. Przyniosły wszystko, co było potrzebne do ogarnięcia pleców Hei.
Nastazja, jako najbardziej doświadczona z dziewczyn tutaj pracujących, niemal natychmiast podała Fistowi świeże, lekarskie rękawiczki. Mężczyzna naciągnął je na dłonie i jednym, wprawnym ruchem przyciągnął chłopaka bliżej siebie, plecami w swoją stronę.
Nastazja tym czasem wcisnęła brunetowi między usta zrolowany, mały ręcznik, by nie zagryzł sobie języka.
No i się zaczęło.
Fist nie był lekarzem, nie skończył nawet uczelni. Ale widział, jak pracują lekarze na polu walki, kiedy przez rok siedział w Afganistanie. Potem przez niemal pięć lat siedział jako pielęgniarz w więzieniu, tylko po to, by prościej móc przemycać różnoraki sprzęt. Aż w końcu, odbywał własne praktyki, kiedy zakładał własny gang i zdobywał miasto. Nikt nie był wstanie doliczyć ile ran zaszył, ile kul wydobył i ile, generalnie, się napracował jako ktoś, kto wie najwięcej o leczeniu. Ale z grypą i tak sobie nie radził.
Chłopak miał paskudne rany. I darł się jak cholera, próbując jakoś się wywinąć. Dopiero kiedy Fist zdzielił go przez łeb i kazał siedzieć spokojnie, jako tako się powstrzymywał. W pewnym momencie mężczyzna miał wrażenie, jakby Hea zaraz miał zemdleć. Wrażliwy dzieciak, zwłaszcza, że Nastazja wstrzyknęła mu trochę narkotyków, tak dla odurzenia. A plecy były częściowo znieczulone, miejscowo oczywiście.

Hea

Kiedy dłoń obcego po raz pierwszy dotknęła jego ran, wstrząsnął nim bolesny dreszcz. Fist - chyba tak nazywał się ten człowiek, bynajmniej tak mówiła do niego ta kobieta - natychmiast przycisnął go do siebie bardziej stanowczo, zmuszając do kompletnego znieruchomienia.
Coś wylało się na miejsce, w którym wcześniej znajdowała się nasada jego skrzydeł. Z ust Hei wyrwał się stłumiony przez ręcznik, bolesny jęk. Ciało przeszył kolejny, nieprzyjemny spazm.
Najgorsze nadeszło wraz z igłą; Hea w ogóle nie rozumiał co tutaj robiła, dopóki drugi mężczyzna nie wbił jej w jego skórę.
I naprawdę dobrze, że ta kobieta włożyła mu coś między zęby; gdyby tego nie zrobiła, prawdopodobnie odgryzł by sobie język, a jego krzyk zwołałby tutaj cały lokal.
Anioł nie wiedział kiedy zaczął płakać i się szamotać. Wiedział za to, że bardzo nie chce czuć więcej bólu towarzyszącego zszywaniu rany. W duchu modlił się do wszystkich świętych patronujących cierpiącym i chorym, do samego Rafaela, najlepszego sanitariusza Niebios. Ale modlitwy wcale nie przynosiły ukojenia.
Boże, dlaczego? Czym Hea zawinił?
Uspokoił się dopiero wtedy, kiedy Fist bezceremonialnie uderzył go w głowę.Brunet wczepił się palcami w dolną część jego koszuli, skulił głowę i ograniczył się do płaczu.
Po chwili poczuł nienaturalne osłabienie; cichy szum w uszach, nieostre kontury przedmiotów, szczegóły zlewające się w jedną plamę. Ktoś coś do niego mówił, ale nie bardzo rozumiał. Nie miał pojęcia co się dzieje, ale jego ciało zdawało się myśleć za niego. Próbowało zemdleć, zmęczone bólem i odurzone używkami, z którymi nigdy nie miało do czynienia.
Próbowało; bo kiedy tylko pociemniało mu przed oczami, ktoś zabrał ręcznik z jego ust, wymierzył mu policzek, podsunął coś pod nos i zmusił po powrotu do bolesnej rzeczywistości.
Hea zmrużył oczy: za sprawą narkotyku jego źrenice rozszerzyły się nienaturalnie.
Tuż przed sobą widział twarz drugiego mężczyzny: mocne, ale nie zbyt mocne rysy twarzy dodatkowo pokreślone lekkim zarostem, ciemne, badawcze oczy, ładnie wykrojone usta.
Nie, na pewno nie był podobny do stanowczego dowódcy Zastępów Niebieskich. Pierwsze wrażenie okazało się mylne.
Mimo to, chyba to był ten typ urody, który ludzie kwalifikowali jako atrakcyjny. Hea... Hea nie miał porównania. Nie wiedział.
I właściwie to nie miał siły się zastanawiać.
Przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy; blada buzia, ślady wilgoci na policzkach, zlepione łzami rzęsy i nieco roztrzepane włosy. Słowem, siedem nieszczęść. Ale.. w jego spojrzeniu było coś.. Coś tak dojrzałego, mądrego, że nie pozwalało po prostu wrzucić go do worka niewartych uwagi beks.

Fist

Kiedy wreszcie skończył, a powiedzmy sobie prawdę w oczy, trochę to trwało, bo i rany nie były proste do opatrzenia, był zmęczony i spocony. Kochany, Meksykański żar z nieba i duszności, gdziekolwiek się jest.
Niemniej jednak, jego wyczerpanie i tak nie było nawet w jednej czwartej tak duże, jak chłopaka. Wyglądał jak chodzący trup. Nastazja szybko uwinęła się z doczyszczeniem i opatrzeniem już zaszytych ran na jego plecach. Dopiero potem Fist obszedł niewielki stół i uniósł głowę chłopaka. Nieprzytomny wzrok, blada twarz, podkrążone oczy. I w dodatku zupełnie wiotki. Jeśli teraz się go nie dobudzi, to cholera, może paść nawet trupem, jeśli nie zemdleje.
Fist strzelił go z otwartej ręki w policzek.
I niemal natychmiast mógł podziwiać przerażone, nieco zaskoczone i nadal załzawione oczy. Co najważniejsze, odbijała się w nich jakaś dziwna mądrość, jakby Fist nie miał do czynienia z jakimś góra dwudziestoparoletnim wyrostkiem, a ze starym człowiekiem, któremu należy się szacunek. Chyba tylko dlatego właśnie, mężczyzna nie sklasyfikował Hei jako rozbeczanego bachora.
Zamiast tego westchnął i wyjął z jego ust ręcznik. Obśliniony, wylądował od razu w zlewie.
- Chodź - mruknął, ale już zdecydowanie mniej ostro. Jego głos, mimo, że nigdy nie należał do miłych, brzmiał raczej spokojnie i zdecydowanie. Fist wiedział, że powinien zabrać chłopaka do swojego domu. No bo co innego miałby z nim zrobić?
Wziął ponownie bruneta na ręce, a ten niemal automatycznie zakleszczył się na nim - znów jak koala.
- Nastazjo, zawołaj kogoś, kto zawiezie mnie do mieszkania - polecił jeszcze kobiecie, zanim ta wyszła z kuchni.

Hea

Szczerze mówiąc opinia śmiertelnego prawdopodobnie nie wywarłaby na nim wrażenie. Bycie zakwalifikowanym do kategorii beks mogłoby co najwyżej urągać jego dumie; Anioł udałby, że nic się nie stało. Nie należał do dumnych, pysznych skrzydlatych i miał wyjątkowy dar przebaczania, więc nie drażniłby go taki drobiazg.
Niemniej jednak dobrze jest zyskiwać w czyichś oczach, zwłaszcza kiedy jest się w tak rozpaczliwej sytuacji.
Bo sytuacja Anioła - choć jeszcze nie do końca do niego docierała - była jedną z najtrudniejszych jakie spotkały go w ciągu jego całego, bardzo długiego życia.
Powaga problemu miała dotrzeć do niego dopiero później, kiedy przestanie myśleć o rozrywającym bólu.
Bez protestów pozwolił wziąć się na ręce: wczepił się w drugiego mężczyznę niemalże ufnie, trochę jak nieco rozhisteryzowane dziecko potrzebujące bliskości teraz, natychmiast i w tej chwili.
Nigdy, w całym swoim życiu, nie czuł się tak potwornie zmęczony. Z trudem nabierał kolejnych, szybkich oddechów, bolała go każda cząstka jego ciała, powstrzymywał powieki od zamknięcia się tylko resztkami silnej woli.
Potrzebował snu. Desperacko wręcz. Znał uczucie tego nocnego letargu; bardzo rzadko, ale zdarzało mu się popadać w taki stan.
Anioły czasami zasypiały. Ale nigdy nie bywały aż tak wycieńczone.
- Mieszkanie? - miał nieobecny, nieprzytomny głos. - Nie mogę przecież wrócić do Domu... - Dodał ciszej, jakby samemu do siebie, dużo bardziej rozżalonym, ale wciąż nieprzytomnym tonem.
Niemalże oparł głowię na ramieniu Fista, gotów w każdej chwili odpłynąć.
Nie zwrócił nawet uwagi na tak prymitywny środek lokomocji jakim był samochód.


Fist

Majaczenie chłopaka o powrocie do domu, a raczej braku możliwości na to, uznał po prostu za rozkaz z góry. Skoro aż z Włoch przetransportowali go do Meksyku, to nie było nawet mowy żeby wrócić. W sumie, Fist nie miał ochoty zajmować się teraz przeszłością tego dzieciaka. Już wystarczająco dużo kłopotów mu dzisiaj narobił. Westchnął jedynie cierpiętniczo i poprawił go w swoich ramionach.
Potem poszedł prosto do samochodu.

Fist miał nadzieję, że do tego nie dojdzie i uda mu się jeszcze dzisiaj porozmawiać z tym całym Heą, który miał być Alexem, a zamiast tego miał poszarpane całe plecy. Ale niestety, życie bywa okrutne, a nadzieja ma bardzo niski poziom HP. Dlatego też, w połowie drogi powrotnej, Fist zorientował się, że dzieciak już na dobre zasnął, wtulony w jego koszulę.
Westchnął jeszcze raz i zapalił. Pięknie, po prostu pięknie.

Pani Hudson oczywiście zaczęła lamentować, bo co to się stało temu biedakowi. To zadziwiające, że ta stara kobieta brała Fista za dobrą osobę. Nigdy nie mógł się temu nadziwić. Nawet jeśli przychodzili tutaj jego pracownicy, zawsze pokładała w nich jakąś dziwną ufność. Zupełnie jakby nie robili tego, co robią... Fist jedynie uspokoił starszą panią i zasugerował, by następny obiad był dla trzech osób. A potem wszedł na górę, do swojego właściwego mieszkania. Ułożył chłopaka na swoim łóżku, oczywiście, na brzuchu i przykrył lekką narzutą.
Samemu wziął jeszcze prysznic, a potem usadowił się na hamaku.
W sumie, strych zajmował jedynie w połowie, druga była odgrodzona drewnianą ścianą i nigdy nie chciało mu się tam zaglądać. Na górze miał jedynie biurko, dwie szafy, łóżko i hamak. Nic więcej właściwie, nie było mu do szczęścia potrzebne.
Zasnął, wpatrzony w księżyc i z denerwującym przeczuciem, że ten cały Hea nie wyjdzie mu na dobre w najbliższym czasie.


Hea

Brak możliwości powrotu do domu właściwie można było uznać za rozkaz z góry.
Fist tylko nie zdawał sobie sprawy z tego jak ważny jest to rozkaz i z jakiej wysokości dany.
Mężczyzna próbował zadawać Hei jakieś pytania, ale Anioł nie rozumiał conajmniej połowy kierowanych do niego słów. Nie chodziło o język; brunet czuł, że dalej jest w stanie porozumieć się z każdym jednym śmiertelnym, bez względu na pochodzenie.
Głęboko wierzył w dar języków podarowany od Pana, więc nim władał. Proste, przyjemne i logiczne: nie wiedział, jak ludzie mogą z tego tak po prostu rezygnować.
Ale oni chyba nie umieli wierzyć w Boga.
W każdym razie, nie rozumiał słów mężczyzny, bo jego ciało było zbyt wycieńczone wcześniejszymi wydarzeniami. Nie odbierało niemalże żadnych zewnętrznych impulsów.
Hea nawet nie zauważył kiedy zasnął, wciąż kurczowo wtulając się w śmiertelnego.

Obudził się dopiero następnego popołudnia. Do jego uszu zaczął docierać hałas wywoływany przez jeżdżące na zewnątrz samochody. Czuł na twarzy ciepłe muśnięcia wpadających przez okno promieni słońca. Natrętnie przesuwały się po jego policzkach i drażniły zamknięte przecież oczy.
To nie było normalne, dobre światło. To nie był Jego blask. Nie tak Hea go zapamiętał.
Niechętnie otworzył oczy. Jasne ściany o chropowatej powierzchni, karykaturalnie brzydkie meble, których za nic nie potrafił porównać do wyposażenia anielskich domów, hamak... Wszystko proste, brzydkie, będące nieudaną karykaturą tego, co znajdowało się w Niebie.
W jego plecach zaczął kumulować się ból - dużo mniejszy niż wczoraj, ale dalej wyjątkowo piekący, nieprzyjemny i utrudniający myślenie. Spróbował się podnieść, co skończyło się kolejnym, bolesnym spazmem. Zacisnął oczy.
Był Aniołem. Był Żołnierzem Pana, stworzonym z Jego łaski. I miał sobie nie poradzić z czymś takim? Nie był zwykłym śmiertelnym!
Uniósł się chwiejnie, przygryzł dolną wargę żeby nie krzyknąć - pozwolił sobie tylko na zduszony jęk - i powoli usiadł. Czuł pod powiekami nienaturalną wilgoć.
Przez chwilę tępo przyglądał się drzwiom, próbując poukładać sobie wszystko w głowie.
Nie miał na to szansy; do pomieszczenia wszedł ten sam mężczyzna, którego spotkał wczoraj. Mierzył go niechętnym, ale zaintrygowanym spojrzeniem. A potem zasypał stosem pytań, na które Hea nie potrafił odpowiedzieć.

Fist

Obudził się jak zwykle, wcześnie rano, bo jeszcze przed ósmą. Jakoś tak, ten tryb wszedł mu w krew i nie umiał wstawać późno. Co nie zmieniało oczywiście faktu, że poobiednie sjesty ubóstwiał niemal najbardziej na świecie. Zaraz po swojej pracy tatuażysty i obiadach samych w sobie, rzecz jasna.
Nie zamierzał budzić chłopaka. Wiedział doskonale, że jeśli dzieciak ma dojść do siebie, musi dużo odpoczywać. Między innymi dlatego, dał mu spokój na całe przedpołudnie. Zamiast tego, poszedł zrobić zakupy na rynek, żeby pani Hudson miała z czego ugotować obiad.
Wiedział, że nie musi tego robić, ale z drugiej strony, przed wieczorem nie miał innych zajęć. Rzadko się zdarzało, żeby jako szef mafii musiał interweniować przed zachodem. Do popołudnia wszyscy leczyli kaca, albo oddawali się rzeczom przyjemniejszym niż kłótnie.

W każdym razie, do południa nie przeszkadzał chłopakowi w niczym.
Do swojego mieszkania przyszedł dopiero koło pierwszej. I jak się okazało, to był odpowiedni moment. Chłopak dopiero co wstawał, raczej ostrożnie i tak, by jak najmniej podrażnić poranione plecy. Fist niemal od razu zaczął zadawać pytania.
- Dlaczego przysłano cię zamiast Alexa? - Zapytał, podchodząc do niego bliżej. - Ile masz lat, jak trafiłeś do Meksyku? I co najważniejsze, kim u diabła jesteś? Podano mi wytyczne, że znajdę chłopaka twojego wyglądu, ale miał się nazywać Alex. Więc może mnie oświecisz, i skoro uratowałem ci dupę, powiesz mi o co właściwie w tej całej hecy chodzi?

Hea

Im więcej pytań słyszał, tym bardziej wystraszony się czuł. Co miał powiedzieć? Że jest Aniołem Pańskim? Że poddani Lucyfera zrzucili go na Ziemię? Że nigdy w życiu tutaj nie był? Że nie ma bladego pojęcia jak tutaj funkcjonować?
Najgorsze było to, że nie potrafił kłamać. Kompletnie nie umiał oszukiwać. Nikogo.
Dlatego też wymyślanie bajeczek na poczekaniu było dla niego kompletnie awykonalne.
- Jestem... - zastanowił się. Chyba już się przedstawiał? Nie ważne, może ten mężczyzna zapomniał? Albo Hea podał złe imię? Może próbował podać to właściwe, którego człowiek nie był w stanie pojąć? - Jestem Hea.
Zamikł. Wbił wzrok w podłogę i zacisnął dłonie na koszuli.
Dopiero teraz zauważył, że miał na sobie ludzkie ubranie. Stanowczo za duże. Prawdopodobnie nalezące do tego obcego mężczyzny. Było dziwne w dotyku: dosyć miękkie, giętkie, ale jednocześnie przyczepiało się do skóry i trochę rozciągało. Nie miał pojęcia że jest bawełniane, ale bardzo mu się ten materiał nie podobał. Był tak inny od anielskich szat...
- Ja... Ja nie wiem. Naprawdę nie wiem - powiedział w końcu.
Uważał, że to dobra odpowiedź na wszystkie poruszone kwestie. Bo nie wiedział. Naprawdę kompletnie niczego nie rozumiał.
Niepewnie uniósł wzrok. Mężczyzna wydawał się być nieco zbity z tropu.

Fist

Ludzie. Litości.
Albo to on, głowa tutejszej mafii, zaczynał tracić swój autorytet, w dodatku w oczach takiego małego smarkacza, któremu ocalił tyłek. Albo naprawdę z tym dzieciakiem stało się coś niedobrego i nie może niczego sobie przypomnieć. Nie o takich wydarzeniach Fist słyszał. Zwłaszcza, jeśli w grę wchodziło testowanie nowych środków uzależniających.
Westchnął bardzo głośno, nie mając pojęcia co powinien, a czego nie powinien robić.
- Jeszcze raz - zadecydował twardym głosem. O nie, on się tak łatwo nie podda. Dowie się dokładnie wszystkiego, czego można się na temat tego dzieciaka dowiedzieć. Najbardziej jednak zastanawiał go fakt, dlaczego do licha wygląda dokładnie - kropka w kropkę! - jak dzieciak, którego mieli mu przysłać, a przedstawia i zachowuje się zupełnie inaczej.
- Wiem, że jesteś Hea. Pytam się, dlaczego znalazłeś się w Meksyku i dlaczego tak wyglądasz - zapytał ponownie, zastanawiając się, czy chłopak wreszcie zdecyduje się odpowiedzieć. Kiedy tak mu się przyglądał, doszedł do wniosku, że dzieciak prędzej wybuchnie płaczem. To wcale nie była miła perspektywa, zwłaszcza, że za pół godziny mieli zejść na obiad.
Kiedy po raz kolejny Hea nie powiedział niczego nowego Fist przetarł twarz rękoma, a potem podrapał się w tył głowy. No to pięknie.
- Dobra młody - zaczął, nieco przyjaźniej. - Za chwilę idziemy na obiad. Łazienka jest na lewo, postaraj się nie zabić idąc do niej.

Hea

Zagryzł dolną wargę. Bardzo chciał udzielić Fistowi jakiejkolwiek logicznej odpowiedzi. Ale kłamać przecież nie potrafił. A coś podpowiadało mu, że powiedzenie prawdy nie jest najlepszym pomysłem. Zwłaszcza, że Hea sam właściwie nie wiedział jaka ta prawda jest.
Jak znalazł się w Meksyku? Spadł z Nieba.
Dlaczego akurat do Meksyku? Nie miał pojęcia.
Dlaczego tak wygląda? Pan chciał, żeby miał takie ciało, a więc takie dostał.
Dlaczego jest ranny? Spytajcie Lucyfera. (Bo Lulu dostał CELIBAT! XD )
Dlaczego, dlaczego, dlaczego... Tylko Bóg wiedział dlaczego.
I chociaż Hea próbował uzyskać od niego odpowiedzi, Ojciec milczał. Anioł nie był zły, czy rozgoryczony: towarzyszył mu raczej pewien rdzaj niepokoju i smutku.
Anioł doszedł do wniosku, że jest poddawany jakiemuś testowi. I chciał przejść go pomyślnie.Bał się, że nie podoła. Że zawiedzie Ojca. Pokręcił głową.
Nie, nie mógł się załamać teraz.
Podniósł wzrok. Co? Łazienka? Ach, no tak. Pewnie wyglądał żałośnie.
Podziękował cicho i skierował się do wspomnianego pomieszczenia.
Prosta, biała wanna, prysznic z milionem przycisków, których przeznaczenia Anioł nie rozumiał, czyste kafelki, tapeta w jasnym kolorze...
Była czysta, dość elegancka i mimo swoich niewielkich rozmiarów, funkcjonalna.
Dla Hei jednak dalej była dziwna. Jego własne sale w Niebie... To tutaj to było zupełnie coś innego. Przerażającego.
Woda w prysznicu, choć ciepła, również okazała się w jakiś sposób niedoskonała. Nieprzyjemnie piekła plecy w miejscach, w których niegdyś znajdowały się skrzydła. Hea uznał jednak, że nie ma prawa narzekać. Więc nie narzekał, choć nawet nie zauważył kiedy po jego policzkach zaczęły spływać łzy.
Tak cholernie się bał... Kiedy usłyszał pukanie, niemalże nerwowo wyszedł spod prysznica. Automatycznie owinął się pozostawionym ręcznikiem.
Był szorstki, zimny i ocierał obolałe miejsca. Był ludzki, brzydki i brakowało w nim boskiej doskonałości.
Wszystko tutaj było takie samo. Szare. Smutne. Bez życia.
Anioł odgarnął przyklejające się do buzi czarne włosy i wyszedł z pomieszczenia. Nie odzywał się, bo podświadomie czuł, że głos odmówiłby mu posłuszeństwa.


Fist

Kiedy tylko Hea wszedł do łazienki, Fist zszedł na dół, upewnić się, kiedy dokładnie mają zejść. Pani Hudson zadeklarowała, że chce poznać tego chłopaka i nawet jeśli Fist zaniósłby jedzenie na górę, ona pójdzie za nim. Taki obrót spraw stawiał mężczyznę w sytuacji bez wyjścia. Musiał się przecież zgodzić. Inaczej nici z deseru.
Wracając do siebie, na górę, jeszcze kiedy był na schodach, usłyszał szum wody w prysznicu.
Zatrzymał się niemal natychmiast, a potem uderzył ręką w czoło. Co za debil z tego dzieciaka. Na pewno nie pomyślał, że wejście pod prysznic tylko i wyłącznie podrażni jego rany na plecach. Zniszczy bandaże. I nie wiedział, gdzie Fist trzyma świeże, bo i nie było ich w łazience, tylko na dole w studiu. Jeśli wracał cały pokrwawiony nigdy nie miał ochoty włazić na sam strych. Wegetował na kanapie, na zapleczu.
- Cudownie, po prostu cudownie - wyburczał i zapobiegawczo zszedł po bandaże i maści.
Wrócił na górę i zapukał do drzwi łazienki.
A potem mógł obserwować, jak drobny brunet z mokrymi włosami, okryty dużym ręcznikiem wytacza się zza drzwi. Wyglądał okropnie. Zaczerwienione, trochę podkrążone oczy, wystraszone spojrzenie, w dodatku cały się trząsł i ledwo był w stanie ustać na nogach. Nawet Fista w tym momencie coś tknęło. Odetchnął w duchu i nie odzywając się, odłożył bandaże na stolik obok łóżka, a potem po prostu przeniósł tam Heę.
- Odwróć się plecami do mnie - polecił, a kiedy chłopak wydawał mu się zbyt powolny, chwycił go za ramiona i pomógł mu w tym. - Myśl następnym razem. Nie po to maż bandaże na plecach, żeby włazić z nimi pod prysznic.
Spojrzał zdegustowany na jasnoczerwone plamy na bandażach. Zaczął opatrywać bruneta od nowa, warcząc na niego pod nosem.

Hea

Prawdopodobnie gdyby chodziło o kogokolwiek innego, trudniej byłoby poruszyć kogoś o charakterze Fista.
Ale czy tego chciał, czy nie chciał, przestępca był tylko człowiekiem.
Choć Bóg dał mu władzę nad Aniołami, choć rozkazał im się ludźmi opiekować, usługiwać, dbać, mieszkańcy Ziemi zupełnie o tym zapomnieli. Stracili umiejętność rozumienia Skrzydlatych, a co dopiero rozporządzania nimi.
Ba, nie potrafili nawet bronić się przed ich wpływem.
Dlatego też Fist reagował na Heę tak a nie inaczej. Instynktownie wyczuwał, że coś w tym chłopaku jest innego, nawet jeśli podświadomość podpowiadała coś innego.
Cóż. Podświadomość widziała po prostu bezradnego, bezbronnego idiotę o wyjątkowo uroczej buźce. I paskudnie krwawiących plecach.
- Przepraszam - wymruczał cicho.
Jedną ręką oparł się o ścianę. Nie wiedział, że jeśli rozmoczy opatrunek, to skończy się to w ten sposób. W Niebie nie zetknął się z bólem tego rodzaju. Oczywiście, że czasem się skaleczył. Ale było to tak rzadkie i łagodne, że rzadko kiedy w ogóle to zauważał. To w końcu był Raj. Najpiękniejsze istniejące we Wszechświecie miejsce.
I chociaż Hea wiedział, że Ziemia jest dziełem Boskiej Ręki, że powołana została z powodu Jego miłości, to nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że bliżej jest jej do Piekieł, aniżeli do Domu Boga.
Kiedy silne ręce drugiego mężczyzny chwyciły go pod ramiona mimowolnie się skrzywił. Bolało.
- Przepraszam - powtórzył. - Nie wiedziałem.. więcej tak nie zrobię.
Czuł się winny. Powinien był myśleć,prawda? Tylko jak, do Jasnej Anielki, mógł coś wiedzieć, skoro nigdy wcześniej się z niczym takim nie spotkał?
Z ulgą odnotował, że w przeciwieństwie do wczoraj, Fist stara się być trochę bardziej delikatny. Tylko niesamowicie krępował go fakt, że leży pod mężczyzną właściwie zupełnie nagi.
To było takie.. Takie nie na miejscu.


Fist

Nikt nigdy nie powiedział, że Ziemia jest idealna.
Eiji widział i Raj i Piekło będąc tylko w jednym wymiarze i szczerze powiedziawszy, to właśnie w tym drugim przebywał najczęściej.
W świecie dilerów narkotykowych, alkoholu, brudnych pieniędzy, gangów, handlu żywym towarem. W świecie pełnym kłamców, oszustów, zdrajców i morderców. Zadziwiające było, że tak łatwo się tam odnalazł.
Ostatecznie jednak Fist też był człowiekiem, potrzebował bezpiecznego miejsca. Po latach zbrzydła mu przemoc, chociaż nadal stosował ją nader często. Problemem było to, że w jego małej namiastce raju pojawił się chłopak z paskudnymi ranami i zerową ilością rozumu.
Kiedy tylko zdjął mu przemoczone bandaże miał okazję przekonać się, jak rozbabrały się szwy. Maść, którymi były posmarowane była dosłownie na całych plecach chłopaka, oprócz oczywiście miejsc, w których być powinna. Cała szczęście, Fist okazał się tak samo zapobiegawczy jak normalnie i akurat odpowiednią maść wziął ze sobą z dołu. Pokręcił głową, niezadowolony.
Co za dzieciak, tyle kłopotów sprawia. I w dodatku wydaje się zupełnie tego faktu nieświadomy.
- Już, nie marz mi się tu tylko - powiedział, bo i musiał sobie trochę pomruczeć. Taki miał już charakter, że od czasu do czasu lubił pomarudzić i ponarzekać. Ale było to oznaką tego, że jest zrelaksowany w pewnym stopniu i nie czuje zagrożenia. W takich sytuacjach zachowywał zimną krew, a jego umysł zaczynał pracować na wyższych obrotach.
Ułożył Heę tak, by leżał na brzuchu, a samemu uklęknął nad jego tylnymi partiami. Zaczął na nowo smarować plecy bruneta maścią jednocześnie starając się być przy tym delikatnym.
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Płaczę, kiedy Anioły zasługują na śmierć. Empty
PisanieTemat: Re: Płaczę, kiedy Anioły zasługują na śmierć.   Płaczę, kiedy Anioły zasługują na śmierć. EmptyPon Lut 18, 2013 5:31 pm

Hea

Zacisnął mocno zęby kiedy tylko poczuł dłonie drugiego mężczyzny ratujące jego opatrunki.
Bolało. I było to jedno z najbardziej paskudnych uczuć, z jakimi Hea kiedykolwiek miał do czynienia. Nigdy wcześniej nie miał przecież do czynienia z cierpieniem w jakiejkolwiek postaci, przyzwyczajenie się do jej fizycznego wymiaru nie mogło być takie "po prostu", takie najzwyczajniej w świecie łatwe.
A coś podpowiadało Hei, że będzie tylko gorzej. I nie chodziło tylko o wciąż narastające szczypanie na plecach. Przygryzł wewnętrzną stronę policzka.
O cokolwiek w tym wszystkim chodziło, na pewno nie działo się to z przypadku. Ojciec nie pozwoliłby mu cierpieć bez powodu. Nie pozwoliłby, aby jeden z jego Sług poznał smak bólu bez powodu. W całej tej chorej, zagmatwanej sytuacji musiało chodzić o coś więcej i Hea musiał po prostu próbować zrozumieć o co.
Nie wiedział skąd nagle znalazła się w nim aż taka dawka samokontroli i wewnętrznego spokoju, ale uznał to za kolejny znak od Ojca.
Zacisnął oczy i - na tyle na ile potrafił - leżał nieruchomo, nie protestował i starał się sprawiać człowiekowi jak najmniej problemów.
Kiedy skończył, bardzo ostrożnie usiadł, zupełnie odruchowo nakrywając zbyt odsłonięte ciało wcześniej porzuconym ręcznikiem. Niepewnie zerknął na Fista.
- Przepraszam. Nie zamierzałem się mazać. Ani doprowadzić do takiej sytuacji - odparł cicho, jakimś takim... zupełnie nieokreślonym tonem.
Pomimo godnej pożałowania sytuacji, w którą wpakował się z własnej woli i z powodu własnego niedoinformowania, przez chwilę musiał sprawiać takie wrażenie jak wcześniej, kiedy Fist po raz pierwszy opatrywał jego rany.
Przez kolejną krótką chwilę zdawał się emanować jakimś nieokreślonym rodzajem spokoju, pewności - mądrości, tej typowej dla starych, doświadczonych osób.
Cholera jasna, naprawdę musiał wyglądać jakby miał nie do końca równo pod sufitem, chociaż sam nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Nie zrobię tego więcej - umilkł. Wiedział, że drugi mężczyzna wcześniej zadał mu kilka pytań, na które brunet kompletnie nie potrafił udzielić zrozumiałej odpowiedzi. Czuł, że jakaś w końcu będzie musiała nadejść, ale on wciąż nie miał pojęcia jak ubrać to wszystko w słowa.
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
 
Płaczę, kiedy Anioły zasługują na śmierć.
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: RPG :: RPG. :: Eiji "Fist" Honda x Hea-
Skocz do: