Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?

Go down 
2 posters
AutorWiadomość
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? Empty
PisanieTemat: Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?   Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? EmptyPią Mar 16, 2012 10:48 pm

Lucyfer

To nie było tak, że był złym Aniołem, ba, Archaniołem. Po prostu zazwyczaj miał inne podejście do życia, niż większość jego braci. Uwielbiał kantować Rafaela w karty, podkradać Michałowi jedzenie i zaczepiać Gabriela. Był, powiedzmy szczerze, trochę nieznośny i na pewno nie najświętszy. Nie chodził na wszystkie spotkania modlitewne, nie uczył się psalmów pochwalnych... Ale mimo tego, miał najwięcej światła z nich wszystkich.
Nie miał pojęcia, dlaczego nikt poza Bogiem, nie pojmuje jego sposobu myślenia. On widział dobro w każdym, nie ważne jak nisko ta istota miałaby upaść. Kiedy schodził do Gehenny, polować z rozkazu Michała, albo razem z nim, widział jedynie ból tych wszystkich stworzeń. Właściwie, współczuł im i nigdy nie miał ochoty szkolić się do walki. Ale musiał, inaczej na pewno zostałby ukarany w jakiś wymyślny sposób. Zmuszania Aniołów do pełnienia danych funkcji też nie pojmował, ale jak na razie, nie przejmował się tym.
Jak na razie, razem z Szemkelem - jeden jedyny, który potrafił patrzeć podobnie do niego! - szmuglował dusze z pierwszego kręgu piekła, do Czyśćca.

Sprawy nabrały złego obrotu, kiedy wszystko się sypnęło. Oczywiście, Bóg wiedział o wszystkim od samego początku, przed nim niczego nie można było ukryć. Ale przed Michałem i Rafaelem umknęło dosyć dużo. I tak wybuchła pierwsza kłótnia wśród Archaniołów od wielu setek lat. A z tej kłótni wynikł bardzo poważny zakład, w który zechciał wmieszać się nawet sam Stwórca.

- Wychować Księcia Piekieł - powtórzył głośno Lucyfer i westchnął cierpiętniczo. No, to na pewno będzie zabawne zadanie. Michał już kilka razy walczył z Asmodeuszem, próbując go zabić, ale dzieciakowi zawsze udawało się wywinąć. Nie, żeby Lucyfer przypadkowo nie raził brata światłem... Ale no, Niosący Światło po prostu nie sądził, że zdobędzie jego zaufanie.
Z drugiej strony, Asmodeusz był w jakiejś części Aniołem. Według niego miał prawo przebywać w Niebie. Tak samo jak w Gehennie. Niemniej jednak po tylu latach... I po tylu walkach z Anielskimi Zastępami to na pewno będzie cud, jeśli im się uda. Jeśli jemu się uda. Z drugiej strony, nie byłby sobą, gdyby nie spróbował. Dlatego też, szedł w stronę jednego z bocznych, nieuczęszczanych wejść do Nieba. Takiego, tajnego przejścia, z którego korzystają w zasadzie tylko Archaniołowie. Bóg zlecił znalezienie i przyprowadzenie Asmodeusza do Nieba Gabrielowi alias Posłańcowi. I właśnie z tego powodu, Lucyfer wziął ze sobą apteczkę. Nigdy nie wiadomo ile Gabi włoży siły w wypełnienie swojego zadania.

Nie czekał długo. Już po chwili ujrzał błysk światła. A kiedy wszystko wróciło do dawnych barw, przed nim stał jego młodszy brat. A na ziemi,zgięty w pół, klęczał Asmodeusz.
- O rany, rany. Ale się porobiło.

Asmodeusz

Nigdy nie prosił o dwie pary szarych skrzydeł zmiksowanych z demonicznymi rogami i ogonem. Nigdy też nikomu nie powiedział, że chciałby być Władcą Gehenny i Piekieł. Przekonał się, że jego zdanie kompletnie się nie liczyło kiedy - jeszcze jako zupełnie mały gówniarz - ledwie umknął przed wściekłą Lilith i szukał pomocy u Skrzydlatych, właśnie patrolujących Czwarty Krąg Piekła. Uratowała go wówczas tylko lepsza znajomość terenu i wyjątkowo dobry refleks.
Niedługo potem zrozumiał, że świat jest zbyt głupi na to, żeby nie winić go za grzechy rodziców. Wkrótce przyszedł również czas na lekcję trzecią: w Gehennie nie ma miejsca na mazgajenie się i współczucie. Nie ma też miejsca na moralność. Skoro jego własny ojciec zrobił z niego seksualną zabawkę, to dlaczego niby Asmodeusz miał mieć jakieś opory?
Bardzo szybko nauczył się bezkompromisowości, okrucieństwa i prawa siły. Niedługo zaczęły wręcz sprawiać mu przyjemność. Nie znajdywał lepszej uciechy nad tą, która ogarniała go, kiedy patrzył w przerażone oczy bezbronnych demonów proszących, żeby dał im drugą szansę. Taa, Gehenna dawno nie miała takiego władcy. Jeśli kiedyś spoglądał na Niebo z sentymentem - jako dzieciak naprawdę, cholera, chciał spróbować tam wejść - to szybko oduczyły go tego Patrole z Niebios.
Książę Piekieł miał ochotę splunąć za każdym razem kiedy słyszał to określenie. I to mieli być wielcy, Boscy Aniołowie? Żołnierze Pana Miłosiernego?
Dobre sobie. Byli bardzo miłosierni, skoro atakowali bezbronne, przerażone istoty. Lilith nigdy nie próbowali nawet dotknąć.
Jego zaś? Zawsze. A zwłaszcza wtedy, kiedy był jeszcze dzieciakiem. Potem nauczył się bronić i atakować. I odkąd tylko Asmodeusz nauczył się posługiwać skutecznie pazurami i magią Gehenny, Michał ani razu nie wrócił do Nieba bez uszkodzeń.

Natychmiast, dokładnie w momencie, w którym Posłaniec Śmierci zjawił się w jego królestwie, poczuł jego obecność. Kurwa mać, znowu Skrzydlaci? Znów zachciało im się wybijać jego poddanych? Pewnie znów tych bezbronnych, żyjących w domach i nie robiących nikomu krzywdy.
Nie, że Asmodeusza to wzruszało. Ale tylko on miał prawo zabijać te życiowe ofiary.
Niechętnie podniósł się z łóżka - a właściwie królewskiego łoża zdolnego pomieścić przynajmniej 4 rosłe osoby - odgarnął włosy za uszy i wstał. Musiał opuścić Gehennę i dorwać gnoi zanim narobią szkód. Kiedy tylko pomyślał o Trzecim Kręgu Piekielnym, znalazł się tam niemal natychmiast. Spodziewał się hordy Skrzydlatych - dostał jednego Gabriela.
A właściwie Posłańca Śmierci we własnej osobie.
Wściekłego Posłańca Śmierci.
Nawet nie zdążył wymierzyć ciosu, a już leżał na ziemi. Anioł Zemsty wymamrotał kilka słów: skrzydła i ogon Asmodeusza przeszył ból, powoli rozprzestrzeniający się na resztę ciała. Kilka formułek później Książę Piekieł był już niemalże niezdolny do poruszania się. Z jego ust spływała krew.
I wtedy zabrali go do Nieba.

Zacisnął mocno oczy. Splunął ze złością - tak się dać załatwić! - a krew wymieszana ze śliną zrobiła brzydką, rozrastającą się plamę na idealnie białej ścieżce. Chyba był w jakimś ogrodzie; czuł słodki zapach kwiatów.
Oparł się na dłoni i powoli, ostrożnie uniósł głowę. W jego kierunku pochylał się wysoki, szczupły skrzydlaty popapraniec.
Lucyfer.
Wyciągnął w jego kierunku rękę.
- Pierdol się - warknął z trudem Pan Gehenny.
Kręciło mu się w głowie, a wciąż naciskająca jego ogon stopa wcale mu nie pomagała. Pieprzeni gnoje.


Lucyfer

- Gabi, zejdź z jego ogona - mruknął, patrząc krytycznie na swojego brata. Osobiście nie uważał, żeby przemoc w czymkolwiek pomogła. Ale Gabriel nadal był w swoim trybie "Posłańca Śmierci". Więc, dla dobra wszystkiego i wszystkich, po prostu się ulotnił. Zupełnie nagle, Lucyfer i Książę Piekieł zostali sam na sam.
- Zanim cokolwiek zrobisz, Asmo, zastanów się, czy opłaca ci się walczyć ze mną w Niebie - dodał, kiedy tylko zobaczył wściekłe spojrzenie pół-demona, pół-anioła. Heeh. Ciekawe, czy gdyby był dzieckiem, poszłoby milej? Chociaż jak tak się przyjrzeć, Asmodeusz nadal był bardzo młody. Ledwo skończył osiemnaście lat, czyż nie?
Ostatecznie, Niosący Światło, zamiast wyciągać rękę w jego stronę, po prostu podniósł go z ziemi. Magia Gabriela z pewnością będzie utrudniała mu swobodne poruszanie się, jeszcze przez jakiś czas. Huh.
Generalnie, Lucyfer nigdy nie atakował Asmodeusza. Raz jeden, zdarzyło mu się pomóc dzieciakowi, jeszcze kiedy ten był małym szkrabem. Kiedy patrolowali okolicę, po prostu udał, że go nie zauważył. No i czasem przeszkadzał Michałowi w pościgach, za co obrywał po uszach. Często się wtedy o to kłócili, ale to w sumie, stare dzieje.
- Siadaj, siadaj - powiedział, sadzając niemal siłą, Asmodeusza na pobliskiej, kamiennej ławie. Sam stał na przeciwko niego, zastanawiając się, od czego tak właściwie powinien zacząć. Asmo powiedzmy sobie szczerze, nie wyglądał na kogoś miło nastawionego...

Asmodeusz

Kiedy tylko cholerny Posłaniec Śmierci się oddalił, Asmodeusz rzucił w jego kierunku kilka bardzo niecenzuralnych określeń. Dorzucił ich kilka także pod adresem Lucyfera, kiedy ten bezceremonialne chwycił go pod ramię i zaczął wlec w kierunku ławki.
Nie, Asmodeusz nie splamił jego śnieżnobiałej szaty swoją krwią umyślnie. W życiu.
- Jasne - rzucił pogardliwie. - Nie umiecie walczyć na moim terenie, więc zamiast wyciągnąć mnie na neutralny, zabieracie na swój? Iście po anielsku - wykrzywił wargi w pogardliwym uśmiechu.
Wiedział, że w tym miejscu i w tym stanie nie da rady skrzywdzić jakiegokolwiek Skrzydlatego. Nie zamierzał jednak oddawać głowy łatwo; jeśli mógł uprzykrzyć im życie chociaż gadaniną, zrobi to.
Bo powiedzenie, że był nastawiony negatywnie, było sporym niedopowiedzeniem.
Ostre spojrzenie krwistoczerwonych oczu niemalże krzyczało "Wyrwę ci flaki i będę szarpał kawałek po kawałeczku, a z twoich skrzydeł zrobię potrawkę dla psów piekielnych". Okrywający prawą rękę pokryty heretyckimi znakami naramiennik zakończony ostrymi jak noże pazurami wcale nie wyglądał zachęcająco. Lewa ręka zakończona pazurami należącymi tylko i wyłącznie do Asmodeusza też nie sprawiała miłego wrażenia. Nie grzeszył brakiem mięśni.
Można było całkiem łatwo uwierzyć, że Książę Piekieł zamierza cię zabić wolno i boleśnie, bo jego fizyczność to wrażenie potęgowała.
Pan Gehenny po raz kolejny splunął krwią na dotąd bielusieńką ścieżkę.

Lucyfer

Jakoś niespecjalnie przejmował się tymi wszystkimi wyzwiskami. Jakby nie było, były zdecydowanie lepsze niż ataki frontalne. No i czego można było się spodziewać? Przecież Asmodeusz wyrósł w przekonaniu, że każdy Anioł pragnie tylko i wyłącznie jego śmierci. Słysząc słowa o tchórzostwie Archaniołów, Lucyfer po prostu nie mógł nie zacząć się śmiać. Nie złośliwie, ale zupełnie ze szczerego rozbawienia. Nie mógł się też powstrzymać przed potarganiem włosów Asmodeuszowi.
- Tym razem nie musisz się bać tego miejsca Asmo - zaczął, poważniejąc i już z uwagą przyglądając się młodzieńcowi. - Żaden Anioł nie może zrobić ci krzywdy, dopóki sam nie zaatakujesz pierwszy. Więc można powiedzieć, że jesteś tutaj bezpieczny. I, co więcej - na następne słowa kładł większy nacisk. - Jeśli pójdziesz ze mną po dobroci, będziesz mógł do woli płatać nieszkodliwe, ale za to bardzo denerwujące figle Michałowi. A potem napawać się jego furią, kiedy nie będzie mógł cię nawet drasnąć.
Cóż, jak podstępem, to podstępem, ale jakoś przekona Asmodeusza, żeby chociaż trochę się do niego przekonał. Po za tym, Lucyfer doskonale widział, jak jego skrzydła jaśnieją, pod warstwą Piekielnego Pyłu. Archanioł uśmiechnął się delikatnie, zupełnie mimowolnie, ale i tak wyszło ciepło i łagodnie.
Korzystając z okazji, że Asmodeusz jeszcze przez jakiś czas będzie zupełnie bezbronny, wyciągnął z apteczki kilka plastrów z wyciągiem z roślin leczniczych i wodę utlenioną. Uniósł głowę Księcia i nie robiąc sobie zupełnie niczego z jego spojrzenia, po prostu przemył rozcięcie na skroni.
- To nie jest podstęp - zaczął, kiedy tylko Asmodeusz miał zamiar otworzyć usta. - To zakład, którego jesteś mimowolną częścią. Bóg jest ciekawy, czy pół-anioł pół-demon wychowany w Gehennie, potomek Samaela i Lilith, jest w stanie żyć w Niebie. To szansa dla ciebie, Asmo. Na coś innego niż wszechobecny chaos i śmierć.


Asmodeusz

Bać się? Nieba? Hmpf.
Pan Gehenny przeszedł już wszystkie etapy związane z Królestwem Niebieskim. Tęsknił za nim, rozpaczliwie chciał dostać się do środka, próbował błagać o to Skrzydlatych. Odmówili. Zaczął więc udawać, że wcale nie widzi Raju, a sztuczna obojętność szybko przeszła w strach i ciągły niepokój, wreszcie zastąpione niechęcią i pogardą. I właśnie teraz, kiedy już się zadomowił, ciasno trzymał w ryzach wszystkie demony, teraz im się zachciało zabierać go do "Domu". Dobre sobie.
Płatanie Michałowi figli było jeszcze bardziej absurdalne. Pan Gehenny kochał go nienawiścią czystą i niczym nie zmąconą i o niczym nie marzył bardziej niż o tym, żeby zetrzeć z jego ust ten pewien siebie uśmieszek.
- A ktoś się mnie, kurwa mać, zapytał czy chcę być częścią jakiegoś popieprzonego zakładu? - warknął zirytowany.
Oczywiście, znów to robili. Wszystkowiedzący Skrzydlaci! Przecież oni wiedzą lepiej, czego Asmodeuszowi potrzeba do szczęścia. Bo przecież, kurwa, to takie miłosierne zabrać go z Domu po tylu latach i oczekiwać, że się dostosuje.
- Wyobraziliście sobie chociaż raz, że może nie chcę być częścią waszej chorej szopki? Dobrze mi tam na dole, wasz teatrzyk nie jest mi potrzebny do szczęścia.
Ze złością odtrącił rękę Lucyfera, kiedy ten próbował zetrzeć zakrzepniętą krew z jego górnej wargi. Cóż. Posłaniec Śmierci nie szczędził sobie rozrywki. Asmodeusz dziwił się, że jeszcze nie krwawił z oczu.
Gwałtownie poderwał się na nogi, ewidentnie zamierzając stąd uciec teraz i natychmiast. Im dłużej dostrzegał kątem oka piękno tego miejsca, tym gorzej mogło się robić. Na razie go to nie wzruszało, ale za chwilę?
Zachwiał się niebezpiecznie. Dla utrzymania równowagi machnął skrzydłami.
No to ładnie go Posłaniec załatwił...

Lucyfer

Odsunął się na dwa kroki, kiedy Asmodeusz odtrącił jego rękę. Westchnął jedynie, nadal będąc uosobieniem spokoju. No i może trochę krętactwa, jak się tak nad tym bardziej zastanowić.
- Pytam się właśnie w tej chwili - odparł, kładąc ręce pod boki i z pobłażaniem patrząc, jak Asmodeusz próbuje się unieść. Znów go podtrzymał, bardziej odruchowo, niż z wyraźnej chęci pomocy. Książe klapnął znów na kamienną ławę. I jego humor znacząco się pogorszył.
- Na razie i tak nie wrócisz do Gehenny, stanowiłbyś zbyt łatwy cel, będąc tak osłabionym - kontynuował, jednak już nie dręcząc Asmodeusza pomocnymi rękoma. - Kiedy odpoczniesz, nikt nie będzie robił ci problemów, Asmo. Będziesz mógł równie dobrze wrócić do swojego "Domu" na dole, albo zostać tutaj, jak długo zechcesz. Z gwarancją, że żaden z Aniołów nie zrobi ci krzywdy, jeśli ty nie zaatakujesz pierwszy.
Lucyfer otrzepał swoją szatę, ubrudzoną przez krew Asmodeusza. Postanowił, że powinien po prostu dać mu trochę czasu na zastanowienie się w spokoju.
- Jeśli się na coś zdecydujesz, będę w ogrodzie, to zaraz za tym zakrętem - oznajmił i bezceremonialnie odwrócił się w danym kierunku. - Otworzę przejście do Gehenny jeśli takie będzie twoje życzenie. Na razie jednak, rozgość się proszę.
I z tymi słowami ruszył w stronę własnego ogrodu.


Asmodeusz

Wbrew typowej dla młodości porywczości i bycia w gorącej wodzie kąpanym, nie był głupi. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie mógł w tej chwili wrócić do Gehenny. Jego poddani byli wierni, ale nie byli niebiańskimi pionkami. Szanowali go jako swojego władcę tak długo jak długo wzbudzał respekt i strach. W chwili obecnej wystawił by się na cel jak głupi, bezbronny zając. Musiał gdzieś dojść do siebie.
Myślał jednak o innym gdzieś niż Raj. Pan stworzył miliardy planet, układów słonecznych i wymiarów, które razem składały się na Świat. Mogliby go wysłać nawet na cholerny Księżyc.
Ale wiedział przecież, że tego nie zrobią. Nie wierzył w półśrodki w wykonaniu Skrzydlatych.
Westchnął ciężko. Był w czarnej dupie. Powoli otarł zasychającą już krew na podbródku. Magia Posłańca powoli słabła - na tyle przynajmniej, żeby mógł wreszcie przestać przeciekać jak jakaś zepsuta instalacja wodna.
Złożył dłonie w odpowiedni znak; nie wierzył w to, że magia z Gehenny zadziała w samym centrum pieprzonej Jasności, no, ale musiał zaryzykować.
Oczywiście, że nie pomogło.
Po długiej chwili zdenerwowanego machania ogonem, stroszenia piór i kopania niewinnych kamieni, podniósł się z ławki.
Dalej poruszał się z trudem - najchętniej upadłby na kolana i zwinął się w kłębek - ale musiał się dostać do tej cholernej Niebiańskiej Żarówki.
Kiedy go dostrzegł, oparł się o drzewo i z niejakim trudem zaczerpnął oddechu.
Tutejsze powietrze było jak na jego standardy zbyt przejrzyste i świeże. Na pewno nabawi się jakiegoś raczyska, nie ma co.
- Gdziekolwiek, byle nie tutaj - powiedział z niechęcią. - Jeśli nie ma wyjść pośrednich, to od razu do Gehenny. A nóż nic nie załatwi mnie gorzej niż kochani Skrzydlaci - oj tak, ociekał jadem.

Lucyfer

Właściwie, zdążył zjeść jedynie pierwszą część swojego drugiego śniadania, kiedy Asmodeusz wtoczył się do ogrodu. Wyraźnie osłabiony i niezdolny do jakiejkolwiek walki. No, może z najsłabszymi demonami. Lucyfer uśmiechnął się całkiem przyjaźnie.
- Na pewno nie chcesz poczekać tutaj jeszcze trochę? - Zapytał, zdecydowanie mając na celu pokuszenie Asmodeusza. - Powrót do twojej dawnej formy nie zajmie ci więcej niż dwie godziny.
Lucyfer nawet nie wstał, żeby pomóc Asmodeuszowi doczłapać się do fontanny, na której siedział. Woda była krystalicznie czysta i przyjemnie letnia. Generalnie, cały urok tego miejsca po prostu nie mógł nie zostać zauważony przez Księcia. Przynajmniej nie na dłuższą metę. A kiedy już Asmo dostrzeże chociaż odrobinę tego piękna, Lucyfer był pewien, że przez długi czas nie będzie mógł oderwać wzorku. Nikt nie mógł, a już zwłaszcza ktoś wychowany w Gehennie. Miłość bijąca z tego miejsca, z całego Nieba powinna zacząć działać na jego gościa. Powinna go tutaj usidlić, nie ważne, jak silną i upartą wolę walki by posiadał.
To było czyste piękno. Nawet Samael i Lilith nie mogli przejść obok niego obojętnie.
- Usiądź, zjedz coś - zaproponował. - Jabłka są pyszne o tej porze roku. Jeśli jedno zjesz, z pewnością ci nie zaszkodzi. Po za tym, coś czuję, że jesteś nie w humorze dlatego, że jesteś głodny. To zawsze działa w ten sposób.

Asmodeusz

Uparcie wbijał wzrok we wszystko i nic jednocześnie, żeby nie skupiać uwagi na żadnej z otaczających go roślin czy ogrodowych ozdób: przepięknej, misternie zdobionej fontanny z niemalże alabastrowego marmuru, kwiatach we wszystkich istniejących kolorach, krystalicznie czystym niebie czy dojrzałych, apetycznych owocach.
W Gehennie miał własne ogrody, własne fontanny i własne owoce. Co z tego, że w porównaniu z tymi dziwnie blade, szarawe, martwe i brudne?
Przynajmniej własne. I dużo ciekawsze.
I nie obchodziło go to, że głupie serce rwało się do tego wszystkiego z niemalże histerycznym płaczem. Starał się ignorować pociągający, słodki zapach i cichy śpiew ptaków usidlające jego zmysły.
Udawał, że to wszystko wcale nie zamyka go w kunsztownej, pięknej klatce, nie wywiera żadnego wrażenia. Że nie marzy o tym, żeby położyć się na miękkiej trawie i godzinami gapić się na przepływające po nieboskłonie chmury.
Wcale przecież nie pomyślał, że jest brudny i zepsuty. Wcale nie chciał odpocząć.
- Gehenna - warknął uparcie, chociaż coś w nim krzyczało, żeby się poddał i nie robił głupot. - Nie zamierzam niczego jeść. Matka się wścieknie, jeśli spóźnię się na obiad - dodał ironicznie. - A ojciec spuści mi manto. Wracam do domu.
Dodał, tak jakby chciał przypomnieć Niebiańskiej Żarówce z kim ma do czynienia. Jednocześnie sam siebie przekonywał, że to nie jest miejsce dla niego.

Lucyfer


- W takim razie, pozwól, że dokończę swój lunch - odparł pogodnie, mając gdzieś tę nagłą potrzebę Asmodeusza, by wrócić do Gehenny. Ależ skąd, on przecież wcale nie robił tego specjalnie. I już nawet nie chodziło o to, że niemalże nigdy nie jadał drugich śniadań. A już zwłaszcza w najpiękniejszej części ogrodu pałacowego. Ale gdzie tam. Tak akurat dzisiaj wyszło...
Uśmiechnął się lekko do Asmodeusza i z namaszczeniem, co znacznie spowalniało cały proces, zabrał się za obieranie pierwszego jabłka. Potem zaczął je kroić na małe kawałeczki i ostrożnie układać na półmisku...
Lucyfer na moment przerwał swoje zajęcie i uniósł głowę do nieba, spojrzeć w nieskazitelny błękit, gdzieniegdzie nakrapiany białymi, przybierającymi różne kształty chmurami. Uśmiechnął się rozmarzony i odetchnął głęboko, a potem wrócił do jabłek.
- Nie radziłbym - mruknął, kiedy Asmodeusz zdenerwowany jak nigdy, chciał wrócić na ławkę. Cóż, Lucyfer z wprawą ignorował jego litanię. - Drzwi co pięć minut zmieniają swoje położenie, a ogród jest ogromny. Zgubisz się, jeśli nie pójdziesz ze mną. A przecież chciałeś spędzić tutaj jak najmniej czasu, prawda? Chodź, przysiądź się i poczekaj aż skończę. Wtedy odeślę cię do Gehenny, zgodnie z twoim życzeniem. Chociaż nadal uważam, że przed powrotem powinieneś spróbować jabłek. Są naprawdę cudowne. I tak przyjemnie rozpływają się w ustach...

Asmodeusz

Spoglądał na Lucyfera z niedowierzaniem. I narastającą wściekłością.
Czy ta Niebiańska Świetlówka naprawdę kroiła jabłka na idealnie równe ćwiartki?
Owszem, Asmodeusz też pozwalał sobie na takie zbytki. Z tymże jemu ktoś służył. Bo Książę Gehenny nie chciał marnować czasu na takie rzeczy.
Przeczuwał, że Lucyferowi teraz się wzięło na takie królewskie maniery. Ba. Był wręcz pewien, że robił to tylko po to, żeby grać mu na nerwach.
Zacisnął dłonie w pięści.
- Ależ proszę bardzo, udław się - wysyczał.
Jego siły powoli się regenerowały; chciał czy nie chciał, płynęła w nim krew Samaela. Jego Anielska połowa czerpała siłę z Jasności Pana, z piękna tego miejsca.
Niestety czerpała z tego też niewyjaśnioną przyjemność, radość, ekstazę wręcz, i Asmodeusz czuł się paskudnie rozbity. Jego demoniczna połowa i duma chciały jak najprędzej wracać do Gehenny, zaś Anioł w nim - myślał, kurwa, że doszczętnie zabił w sobie te sentymenty - za nic nie chciał tego miejsca opuszczać.
Poirytowany odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi. Jakoś inaczej wyglądały... Słowa Lucyfera zatrzymały go w pół kroku.
A jeśli gnojek kłamał? To niby nie miało leżeć w naturze tego całego świętego drobiu, ale Pan ich wie.
- Pierdol się z tymi swoimi jabłkami - warknął wściekle.
I wyszedł. Jak się okazało, głupi Żarówka nie kłamał. Asmodeusz znalazł się na czymś w rodzaju placu zabaw: kwiaty posadzone tak, że tworzyły wymyślne kolorowe wzory cieszące dziecięce oczy, alabastrowy piasek, z którego najmłodsi Skrzydlaci robili niekształtne babki, wymyślne zabawki wykonane z pieczołowitością godną dzieła sztuki... Dzieciństwo jakiego Pan Piekieł nigdy nie miał.
Jeden mały Opierzony spojrzał w jego kierunku. Rozdziawił usta, przez chwilę mierzył go spojrzeniem... I zaczął się drzeć.
- Ej, ej.. Cicho.. No cicho siedź, zamknij buzię! - no jeszcze mu tą Żarówkę na głowę sprowadzi!


Lucyfer

Westchnął bardzo, bardzo głośno i podniósł się z miejsca. Nie miał bladego pojęcia, gdzie Asmodeusza wywiało. Nie. Inaczej.
Doskonale wiedział, gdzie Asmodeusza wywiało. Do jego małych podopiecznych. Jeszcze nawet nieopierzonych Aniołków, które teraz powinny bawić się w najlepsze na placu zabaw...
Lucyfer uśmiechnął się perfidnie. Co jak co, ale małe Anielskie dzieci były najniewinniejszą i najczystszą rzeczą, jaka istniała na tym świecie. Zupełnie wyzbyte z uprzedzeń, zdolne do kochania wszystkiego, co nie robi im krzywdy. Lucyfer byłby głupcem, gdyby tak po prostu pozwolił Asmodeuszowi wejść do dzieci. Uzgodnił to z nimi, oczywiście, nie mówiąc im kto przyjdzie. Powiedział tylko, że jeśli ten ktoś będzie chciał zrobić coś niedobrego, mają natychmiast uruchomić jego magię. Wtedy znajdą się w bezpiecznym miejscu. Po za tym, Lucyfer doskonale wiedział, że Michał i Gabriel bacznie obserwują Księcia Piekielnego.
Niosący Światło otrzepał szaty z niewidzialnego pyłku i postanowił na plac zabaw pójść piechotą.

Tymczasem grupka pięciu małych, może sześcioletnich Aniołków wydawała się i przerażona i zaciekawiona jednocześnie. Jeden chłopiec ciągle płakał, bo jak się okazało, Asmodeusz wlazł prosto w jego zamek z piasku. Kolejne dwa Aniołki rodzaju męskiego, próbowały uczyć się latać podskakując i chcą od starszego i na pewno mądrzejszego Anioła, uzyskać pomoc.
Z kolei pozostałe dwie Anielice biegły w stronę Asmodeusza z wielkim wiankiem kwiatów, zebranych na łące. Istny chaos.


Asmodeusz

Spojrzał z niedowierzaniem na gromadkę dzieci. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że właśnie został od góry do dołu "skrzyczany" za to, że rozdeptał jakiś zamek z piasku.
Nie bardzo rozumiał: w gromadce niewinnych dzieci stoi syn Lilith i Samaela, Pan Gehenny, który już bardziej niewinne istoty mordował z zimną krwią, a one... One martwią się zabawą? Mógł je pozabijać zanim starsi Skrzydlaci zrobiliby cokolwiek.
Spoglądał na dzieci ni to nieufnie, ni to niepewnie.
Nie czuł się dobrze w środowisku, które nie tylko go akceptowało, ale interesowało się nim z powodu zwykłej, niewinnej ciekawości. Bo był starszy. Nie dlatego, że był Mieszańcem czy pełnił taką, a nie inną funkcję. Ba, młode anielątka zdawały się nawet nie zauważać brzydkich smug zaschniętej krwi na jego twarzy.
Asmodeusza dosłownie zamurowało. Niespokojnie zamachał ogonem. Jedno z dzieci zafascynowane nigdy wcześniej nie widzianym zjawiskiem, niespodziewanie capnęło za jego końcówkę.
Książę Gehenny wyprężył się jak struna, a z jego ust wydobył się nieokreślony dźwięk: coś pomiędzy zaskoczonym krzyknięciem, a oburzonym wulgaryzmem.
Nie zdążył się odwrócić, żeby zdzielić dzieciaka po łbie, bo jakaś Anieliczka bezpardonowo chwyciła go za uzbrojoną rękę i chwytając się twardego metalu - cud, że się nie skaleczyła - usiłowała wpakować mu się na głowę i pomacać jego rogi. Jeden z nieopierzonych bezceremonialnie wpakował mu się na plecy i zażądał przejażdżki "bo ty umiesz latać".
Pan Piekieł otrząsnął się i ogarnął sytuację. Pozbył się małych szkodników i odsunął się na bezpieczną odległość. Jego ostre spojrzenie zatrzymało dzieciarnię na miejscu. Nie, żeby miał skrupuły, ale dumę miał. A zabijanie takich małych, bezbronnych, to nawet ciekawe nie było... Co nie zmieniało faktu, że mógł to w każdej chwili zrobić.
- Trzymajcie się z daleka, albo poprzetrącam wam te małe skrzydełka - warknął. I tylko jakaś mała, jasna cząstka w nim krzyczała, że nie można straszyć dzieci. Zdusił ją mocno i stanowczo.
Nie będzie mu się żadna Jasność w duszy odzywała!
Pan Gehenny rozejrzał się szybko. Musiał wyjść, zanim więcej sentymentów pojawi się w jego głowie. Dopadł drzwi niemalże z ulgą.

Lucyfer

Stanął przed drzwiami, które właściwie sam sobie stworzył, kiedy po dłuższym zastanowieniu doszedł do wniosku, że narażanie swoich podopiecznych jest raczej lekkomyślne. Dokładnie w momencie, w którym miał nadusić na klamkę, ktoś szarpnął ją energicznie z drugiej strony. I tym oto sposobem, Asmodeusz, zaplątany w wieniec z kwiatów, wylądował prosto w ramionach Lucyfera.
Archanioł najpierw zamrugał zaskoczony, a potem zaczął się cicho, aczkolwiek przyjaźnie, śmiać.
- Mówiłem ci, żebyś się nie oddalał - stwierdził, wzruszając lekko ramionami. Nie przytrzymywał Asmodeusza, który już po chwili stał kilka kroków dalej. Dziwnie speszony i nadal niezadowolony z miejsca, w którym się znajduje. - Poznałeś zdaje się wychowanków naszego przedszkola. Uroczy są, prawda?
Ze spokojem zaczął iść dalej ścieżką, jednocześnie będąc pewnym, że Książę tym razem pójdzie za nim. Jeśli Asmo ma chociaż trochę rozumu w głowie, nie będzie chciał zgubić się tutaj ponownie. Kto wie, na co trafi otwierając następne drzwi? Zresztą, pójście za Archaniołem było najszybszą drogą, by dostać się do Gehenny.
- Jak już powiedziałem, nie zamierzam trzymać cię w Niebie na siłę - mruknął, kiedy wyszli na kolejną, olśniewającą polanę. Lucyfer wykonał jakiś znak ręką i w powietrzu zaczęły rysować się drzwi.
Niosący Światło wyciągnął z kieszeni swojej szaty mały, złoty kluczyk który zdobił szkarłatny kamień i podał go Asmodeuszowi.
- To klucz do drzwi które łączą Gehennę i tą polanę - powiedział, uśmiechając się lekko. - Jeśli będziesz chciał odwiedzić Niebo, wystarczy, że otworzysz nim dowolne drzwi. Pamiętaj, że tylko Anioły są w stanie wejść do Nieba. Wszystko inne, bez pozwolenia, zostanie odparte. Po za tym, zasady się nie zmieniają. Jeśli ty nie skrzywdzisz nikogo w Niebie i my nie zrobimy ci krzywdy. Jeśli chcesz, możesz już iść. Chociaż nie ukrywam, że miło byłoby gdybyś zjadł ze mną drugie śniadanie. Ta propozycja nadal jest aktualna.

Asmodeusz

Właściwie to miał nabrał ochoty na zawrócenie i pozabijanie bandy nieopierzonych, denerwujących szkrabów.
Chwila. Szkrabów? Od kiedy to on używał słowa "szkraby"? Skrzywił się mocno.
Stanowczo budziło się w nim coś, o czym sądził, że dawno to w sobie zabił. Od dziecka przyporządkowywał siebie do naturalnych mieszkańców Gehenny, a kiedy poznał Michaela postanowił doszczętnie zabić w sobie wszystko co anielskie.
Skrzydeł nie próbował się pozbyć tylko dlatego, że były dosyć wygodne. Ze złością szarpnął za klamkę drzwi, które wreszcie znalazł, jednocześnie zrywając z głowy niezgrabnie uplecioną kupkę kwiatów, które te nieopierzone idiotki nazywały wiankiem. Też mu coś. Wianek.
Za cholerę nie potrafiłby upleść żadnego, ale miał mętne pojęcie o tym jak powinien wyglądać i na czyjej głowie leżeć. A on nie był żadną, cholera, nieudaną księżniczką.
Kiedy ni stąd ni zowąd wpadł dosłownie w ręce Lucyfera, nie dał rady powstrzymać zupełnie skonsternowanego spojrzenia. Chwała Bogu szybko się otrząsnął i stanął w bezpiecznej odległości.
- Ależ oczywiście, wcale nie przedłużasz mojego pobytu tutaj na siłę. I zupełnym przypadkiem tak trudno ci znaleźć odpowiednią część ogrodu do otworzenia Bram Gehenny.
Warknął Pan Piekieł. Kiedy zobaczył wreszcie drzwi do domu, niemalże odetchnął z ulgą. I tylko coś w nim krzyczało, żeby został tutaj. Że Gehenna to pełen przykrych wspomnień wymiar, a Dom jest tutaj. Nie tam na dole.
I chociaż zupełnie go to przerażało, coraz bardziej go ten głosik pochłaniał. Z powątpiewaniem spojrzał na kluczyk, ale ostatecznie nie przyjął go.
Nie chcesz tam wracać, przecież wiesz.
- No to mnie nie wpuszczą - stwierdził chłodno. Nie będzie nim nic rządziło.
A on wcale nie przedłuża rozmowy, w życiu.
- Czego wy na dobrą sprawę oczekujecie po moim pobycie tutaj, hm? - odgarnął do tyłu długie, bo sięgając niemalże do pasa włosy. - Chaosu w Gehennie, która bez władcy poszaleje?

Lucyfer

- Wpuści cię, jesteś Aniołem, nie ważne, jak bardzo chciałbyś by było na odwrót - stwierdził jakby to było coś oczywistego. Dla niego w sumie, było. Asmodeusz był synem Samaela, najpotężniejszego Anioła jakiego kiedykolwiek stworzył Bóg. Więc chcąc nie chcąc, nie ważne, że jego matka była demonem, Asmodeusz miał w sobie tę anielskość. I Lucyfer głęboko wierzył w to, że z czasem uda mu się ją wydobyć. Przynajmniej częściowo.
Zanim odpowiedział na drugie pytanie, na chwilę zapadła między nimi cisza. Książę Gehenny stał na środku drogi między bramą do swojego dawnego domu, a furtką, która prowadziła do najpiękniejszego ogrodu w Niebie. Lucyfer mimo wszystko, cieszył się, że może to obserwować. Te pierwsze drgnięcia stęsknionego, uśpionego dotąd serca.
- Każdy ma inny powód - odparł, bez ogródek. - Rafael jest ciekawy, jak ktoś wychowany w Gehennie zachowa się tutaj. Michał założył się, że jednak nie jesteś Aniołem, jakbyś się nie starał. Gabrielowi jest to obojętne, Bóg jest obserwatorem i nie ingeruje. A ja po prostu sądzę, że miło jest być kochanym i każdy ma do tego prawo. Nikt nie będzie cię zmuszał, żebyś zostawił Gehennę i został tutaj. Dlatego chciałem dać ci klucz.
Nada trzymając owy przedmiot w dłoni, pomachał nim w kierunku Asmodeusza. Naprawdę chciał, żeby Książę go przyjął. Wtedy Lucyfer mógłby mieć nadzieję, że jeszcze kiedyś Asmo po prostu przyjdzie posiedzieć w Ogrodzie.
- Jeśli będziesz chciał, możesz tutaj przyjść o każdej porze dnia i nocy - dodał po chwili, zbliżając się do Asmo wolno. - Prościej byłoby ci przyjąć moje zaproszenie na zjedzenie śniadania i spacer, gdybym powiedział, że otworze drzwi do Gehenny dopiero po tym?

Asmodeusz

Zdawał sobie sprawę z tego, że bycie potomkiem Samaela gwarantowało mu wśród Skrzydlatych niesamowicie wysoki status. Właściwie to mógł się poczuwać do śmietanki towarzyskiej niebiańskiej elity. Mógłby, gdyby nie fakt, że równie mocno wpisywał się w najbardziej prestiżową część mieszkańców Gehenny.
Ach, no jasne. Prawie by zapomniał o tym. że w społeczności obu środowisk wzbudzał - bardzo często jak najbardziej uzasadniony, ale czasami zupełnie irracjonalny - lęk.
Co było takiego strasznego w byciu hybrydą zdolną do postawienia się Michałowi czy Lilith i przeżycia tego?
W każdym razie, zdawał sobie sprawę z bycia pół-na-pół, dlatego też wcale nie był taki pewien czy klucz z entuzjazmem wpuściłby go do Nieba.
- Michał po raz kolejny kwestionuje moją zdolność do zrobienia czegoś? - Oho. Odezwała się jego duma.
W oczach Księcia Gehenny - swoją drogą cholernie drażniło go bycie tytułowanym tylko księciem, ojciec i tak mial to wszystko w głębokim poważaniu - pojawił się błysk zdenerwowania i odrobina determinacji.
Michał wątpi w jego zdolność do czegokolwiek? Proszę, on mu udowodni, że może sobie swoją pewność w dupę wsadzić.
Jeśli w ogóle wie jak to zrobić, głupi prawiczek.
Ot co.
- Nie prościej było powiedzieć, że wcześniej mnie nie wypuścisz? - szybkim, stanowczym ruchem wyjął klucz z dłoni Niebiańskiej Świetlówki. Wymamrotał coś i kluczyk zawisł na prostym, srebrnym łańcuszku. Założył go na szyję. A co. Skoro taki cholernie anielski jest to ma prawo znać podstawy ichniejszej magii. - Niech ci będzie, idziemy na spacer.


Lucyfer

Oho. Szczerze, to nie spodziewał się, że rybka łyknie akurat taki haczyk. Może ta cała rywalizacja (ha, dobre sobie. Nienawiść czystsza niż cokolwiek innego!) między Asmodeuszem, a Michałem może podziałać tak korzystnie. Ostatecznie jednak Lucyfer wyczuł moment, w którym Książę Gehenny stara się złapać jakąś dobrze wyglądającą wymówkę, tylko po to, by zostać w Niebie chociaż trochę dłużej. Nie było powodu, dla którego miałby mu nie pomóc. Zależało mu przecież, żeby został tutaj jak najdłużej.
Uśmiechnął się lekko, kiedy Asmo wyrwał mu klucz z dłoni i powiesił sobie na szyi, wcześniej zawieszając go na łańcuszku. Niebiańska Magia?
- No proszę - mruknął, widząc to. - Czyli jednak Anioł z ciebie, Asmo.
Mrugnął do niego nieco figlarnie, podświadomie i tak wiedząc, że ten gest raczej rozsierdzi chłopaka niż wyda się przyjacielski, ale przecież zawsze warto próbować, czyż nie? Lucyfer nie mówił już, że Asmodeusz sam może otworzyć bramę kluczem. Wypowiedzenie tego na głos, niemal na pewno po prostu Księcia by stąd wypłoszyło. Dlatego też, Niosący Światło po prostu skierował się w stronę wyjścia z polanki.
- Gdybyś chciał, możesz uczyć się Magii w stopniu bardziej zaawansowanym - powiedział, chcąc zacząć rozmowę na jakikolwiek temat. A czuł, że tych odpowiednich jest teraz jak kot napłakał. - W bibliotece są wszystkie księgi, których mógłbyś potrzebować.

Asmodeusz

Oczywiście, że rybka połknęła haczyk. Książę Gehenny był młody, ale jego duma już sięgała mu od stóp do głów. A Michał był najbardziej denerwującym kolcem, ciągle się w tę jego dumę wkłuwającym. I jeśli mógł mu udowodnić cokolwiek, a przy tym bezkarnie, zupełnym przypadkiem, wepchnąć pod rozpędzony wóz to zrobi to z miłą chęcią.
- Spierdalaj - odparł krótko, zwięźle i na temat. I to tyle na temat prowadzenia dochodzenia o jego anielskości.
Uśmiechnął się kącikiem ust. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu Aniołowie reagowali na jego słownictwo raczej bardzo dynamicznie. Nikt w Niebie nigdy o wulgaryzmach nie słyszał, dopóki nie zaczęli regularnie odwiedzać Piekła. Jakoś tak nie czuli potrzeby wymyślania sobie niecenzuralnych słów.
- A co, może jeszcze do szkoły byś mnie wysłał? - Uśmiechnął się kpiąco.
Właściwie to wcale nie byłoby to takie mocno negatywne doświadczenie. Posłuchać jakie bzdury wygadują niedoświadczeni skrzydlaci, którzy nigdy nie byli w Piekle, ale próbują o nim uczyć.
- Tą z Gehenny znam jak własną kieszeń - dodał nieco burkliwym tonem. Był z natury stworzeniem mówiącym dużo, więc ciężka cisza nie była mu bardzo na rękę. nawet jeśli rozmowa z Lucyferem była jedną z ostatnich rzeczy, jakie sprawiały mu przyjemność. - A waszej uczył mnie ojciec. Ale nie sądzę, że zdążył przekazać mi wszystko, więc, czemu nie, jeśli wasze delikatne bibliotekarki zniosą moją obecność - uśmiechnął się krzywo. No tak. Cholernie często ojca widuje, nie ma co.
A jak już widuje, to raczej jest zajęty trochę innymi rzeczami niż rodzinne rozmowy o tym jak idą postępy w nauce.
Po chwili zaczął się badawczo przyglądać otoczeniu, ale w żaden sposób go nie komentował. Zupełnie nieświadom tego, że jego ogon przestał się kiwać i pokazywać jak wielce jest niezadowolony.


Lucyfer

Westchnął jedynie z lekką dezaprobatą i na pewno z nutką rozbawienia. Oczywiście, że przekleństwa. Generalnie rzecz biorąc, uważał je za dość nieprzyjemne dla ucha, ale ostatecznie jako słowa nie robiły mu absolutnie żadnej krzywdy. Co za tym idzie, znosił je całkiem swobodnie i neutralnie. Jeśli Asmodeusz chce ich używać, niech używa, droga wolna.
- Zdziwiłbyś się - powiedział, uśmiechając się pod nosem. - Anna jest zatwardziałą fanką książek i ciszy w swojej świątyni. Jeśli jej się narazisz, bądź pewien, że oberwiesz po głowie z jakiegoś opasłego tomiszcza. I nic ci nie pomogą ogon i pazury.
W sumie, taka była prawda. Anna była w prawie tym samym wieku co Szemkel. Znała na pamięć każdą książkę, jaką dostała w swoje ręce i wiedzę z niej potrafiła wykorzystywać bardzo praktycznie. Na przykład do stosowania barier ochronnych, których złamanie jest naprawdę bardzo ciężkie. Niemniej jednak, Anna nigdy nie chciała użyczać swoich umiejętności do walki i Lucyfer szanował ją za taki właśnie wybór. Co nie zmieniało faktu, że kiedy rozlał herbatę na stolik - nie książki! - wyrzuciło go w powietrze na cztery metry, a do biblioteki nie pozwolili mu wejść przez następny miesiąc...
Spojrzał kątem oka na Asmodeusza, który teraz był bardziej pochłonięty podziwianiem widoków. I najwyraźniej, zupełnie zapomniał, jak bardzo chciał grać dumnego i nastawionego generalnie "na nie" w stosunku do Nieba demona. Lucyfer uśmiechnął się łagodnie, widząc jak ogon Anioła owija się dookoła łydki i już tam zostaje, porzucając nerwowe machanie. Czyli wszystko jak na razie szło w dobrym kierunku.
Czyli prosto do prywatnego, małego ogródka - w zasadzie bardziej balkonu - należącego do Lucyfera. Archanioł poprosił jednego ze swoich pomocników, by czekało tam już drugie śniadanie, przygotowane dla dwóch osób.


Asmodeusz

Właściwie to nie przeklinał po to, żeby zdenerwować Anioły. Po prostu weszło mu to w nawyk. Mówienie tak, a nie inaczej było poniekąd częścią jego osobowości, więc nie zamierzał z tym walczyć. Zwłaszcza, że nikomu tym większej szkody nie robił. Nie, że nie lubił krzywdzić innych, bo lubił aż za bardzo... Ale, cóż. Ma przecież udowodnić Michałowi, że jest w stanie funkcjonować w Niebie. To udowodni.
- Mam nadzieję - odparł, nie zwracając uwagi na docinek o ogonie i pazurach. - Wrzask w bibliotece tylko dlatego, że jej progi przekroczył syn Samaela byłby cokolwiek denerwujący.
Widocznie w Bibliotece zarządzała jakaś wyjątkowo stara, doświadczona istota. Tylko takie - albo po prostu silne - nie reagowały na Asmodeusza alergicznie.
Pan Gehenny wyciągnął przed siebie ręce i przeciągnął się lekko.
To miejsce wpływało na niego denerwująco kojąco. Nie chciał po sobie pokazać, że się zrelaksował, ale, cholera, jego ciało wiedziało lepiej.
W dodatku miał paskudne wrażenie, że szare skrzydła pod wpływem bliskości Boga trochę jaśnieją.
Pieprzony Stwórca domestos się znalazł!
Pan Piekieł odnotował, że jego ogon się uspokoił. Niczego po sobie nie pokazując na nowo zmusił go do kiwania się na prawo i lewo. Może jeśli będzie sobie wmawiał, że jest wściekły, to wszystko przestanie być takie piękne?
Kiedy doszli do prywatnego ogrodu Lucyfera, czerwonowłosy uśmiechnął się krzywo. Elegancki stoliczek, dwa krzesła, dwa komplety zastawy...
- Może od razu dorzucisz świeczki i romantyczny obrusik? - oczywiście, że nie byłby sobą, gdyby nie ironizował.
Mimo to, kiedy Żarówka wskazał mu miejsce, zajął je bez większych protestów. Oparł podbródek na zwiniętej w pięść dłoni - opanował to tak dobre, że nie rozrywał pazurami skóry - i przez chwilę obserwował widok za balkonem.

Lucyfer

- Jeśli zostaniesz na kolacji, z przyjemnością - odparował, uśmiechając się pod nosem. Za bardzo kusiło mu odpowiedzenie Asmodeuszowi, żeby się pod tym powstrzymywać. Po za tym, nie sądził, żeby Asmo w jakikolwiek sposób się przez to obraził. Właściwie, Lucyfer sądził, że taka wymiana ciętych zdań może być całkiem dobrą drogą, by zacząć prowadzić z nim całkiem przyzwoitą rozmowę.
Wybadać z kim ma do czynienia. Poznać Asmodeusza, jako osobę. Co lubi jeść, czego nie, co sądzi o tym i o tamtym i generalnie, zaprzyjaźnić się z nim w jakiś sposób. Mieć chociaż jedną małą niteczkę, która mogłaby ich połączyć.
Lucyfer kiedy tylko usiadł, uniósł lekko rękę i dzbanek z herbatą zaczął lewitować kilka centymetrów nad stolikiem. Rozlał do filiżanek równe porcje napoju. Archanioł od razu wrzucił do swojej jedną kostkę cukru.
Kiedy Książę zwrócił na niego swoją uwagę, zaproponował mu cukier i mleko. Zastanawiał się, czy Asmodeusz wybierze któreś z nich, czy po prostu najpierw spróbuje herbaty bez żadnych dodatków.
- Smacznego - mruknął, samemu zabierając się po chwili za jedzenie. Czegokolwiek by nie mówić, opieczony chleb, jeszcze ciepły, posmarowany nutellą i ze świeżymi kawałkami soczystego, słodkiego jabłka na wierzchu był najlepszym śniadaniem pod słońcem. No, ale oprócz tego była jeszcze szynka, sery, sałata i inne warzywa do obkładu.

Asmodeusz

- Jeśli udowodnisz mi, że warto, to zostanę - rzucił Niebiańskiej Żarówce wyzywające spojrzenie.
Jak widać stosowanie dosyć ciętych, nieprzesłodzonych odpowiedzi trochę ułatwiało rozmawianie z Panem Piekieł. Chyba czuł się bardziej jak w domu.
I nie było mowy o obrażaniu się. Wręcz przeciwnie. Obrażało go traktowanie tak, jak gdyby był zrobiony z porcelany.
Nie chodziło o to, że nie był narcystyczny czy nie uważał swojego ciała za równie atrakcyjnego jak wymarzona porcelana dla kolekcjonera-pasjonata. Skąd.
Po prostu nie lubił, kiedy uważano, że potrzebuje opieki. Świetnie radził sobie sam.
Jak się okazało, herbaty nie słodził, ale dolewał do niej mleka. I - co mogło się wydać Skrzydlatym jeszcze dziwniejsze, przecież mieli do czynienia z bezwzględnym mordercą z Gehenny, niewychowanym barbarzyńcą! - savoir vivre znał całkiem nieźle.
Wiedział jak trzymać filiżankę, jak mieszać łyżeczką tak, żeby nie hałasowała, jak odkładać sztućce.
Cóż. Był Księciem. Nigdy nie potrafił odmówić sobie tej odrobiny próżności i wynikającej z niej dworskości. Tak, stanowczo lubił teatralizować niektóre aspekty swojego życia.
Wbrew oczekiwaniom pomniejszych Aniołów nie okazał się też pożeraczem niemowląt i kobiet ciężarnych. Zupełnie normalnie jadał i chleb, i owoce, i warzywa.
Owszem, odziedziczył po najdroższej mamusi zamiłowanie do krwi, ale spełniał się raczej w mordowaniu. Co jakiś czas - chcąc nie chcąc - musiał tejże krwi się napić, ale to już była inna bajka i zupełny fizjologiczny przymus. Nawet mu szczególnie nie smakowała.
Przez cały czas Lucyfer przyglądał mu się badawczo. Asmodeusz przewrócił oczyma.
- Nie gap się tak na mnie, nie zjem ci służącego - warknął. - Do kiedy mam tutaj zostać, żebyś wygrał zakład? - zapytał, zupełnie poważnie.
Zdawał się być zdeterminowany. Jak ma pokazać Michałowi, to pokaże!


Lucyfer

- Oh, zdecydowanie znajdzie się kilka powodów, dla których mógłbyś tutaj zostać - odpowiedział, ale tym razem już swoim normalnym, całkiem neutralnym głosem.
Właściwie pomyślał nie tyle o Ogrodach, co o Pałacu. O całym pięknie Nieba, o tym, że przecież te maluchy, które Asmodeusz spotkał jakąś godzinę temu tak naprawdę zaufały mu bezpodstawnie. O nic nie pytały, chciały jedynie zaprzyjaźnić się ze "starszym kolegą". Lucyfer pozwolił sobie na lekki uśmiech, drgający zaledwie w kącikach ust. To była naprawdę przyjemna wizja.
Czasami lubił usiąść sobie na balkonie, albo wyłożyć się na trawie jak długi i pomarzyć sobie "co by było gdyby..." Ale na całe szczęście, to nie była jedna z tych chwil.
Lucyfer zatrzymał wzrok na swoim gościu, obserwując z ciekawością jak doskonale radzi sobie z filiżanką, a potem także ze sztućcami i dalszym jedzeniem śniadania. No cóż. Nie miał ostatecznie pojęcia, że Asmodeusz potrafi zachowywać się jak na prawdziwego Księcia przystało. Nie znali się przecież. Ale ostatecznie, to całkiem dobrze wróżyło ich przyszłym relacją.
- Nie mam służących - sprostował, całkiem automatycznie. Smarował jednocześnie drugi kawałek chleba nutellą. - A odnośnie zakładu. Cóż, Michał twierdzi po prostu, że nie dasz rady przestrzegać naszych zasad i poniesie cię twoja demoniczna część, którą pielęgnowałeś od urodzenia. Osobiście mam trochę więcej wiary w twoją dobrą stronę. Ostatecznie nie rzuciłeś się jeszcze na nikogo z pazurami.
Lucyfer uśmiechnął się lekko, a potem upił trochę swojej herbaty. Kiedy odstawił filiżankę, czekolada na kromce była już trochę roztopiona.
- Jeśli zaś chodzi o to, jak długo masz zostać... - Lucyfer na chwilę zamyślił się. - Sądzę, że to inwestycja długoterminowa. Nie ma daty ważności. Możesz tutaj przychodzić tak długo jak długo będziesz miał na to ochotę. I nie udawaj, bo widzę, jak bardzo ci się tutaj podoba. Dlatego właśnie dałem ci klucz. Będziesz mógł przemieszczać się między Niebem, a Gehenną w dowolnym czasie.


Asmodeusz

- Podaj mi lepszy niż ładne chmury albo ciekawa architektura - spojrzał Na Żarówkę wyzywająco, ale też nieco wyczekująco.
Nawet jeśli zamierzał tutaj zostać i skopać Michałowi tyłek, to nie zamierzał dać się skusić ładnym roślinkom. Co to, to nie.
- Przynajmniej skutecznie trzymam się jednej - odparował, chociaż wiedział, że swoje pretensje powinien kierować do dowódcy Niebieskich Zastępów.
Nie znosił starego hipokryty. Zarzucał mu trzymanie się swojej demonicznej części, a jednocześnie sam, pomimo faktu bycia jednym z Aniołów, które Bóg ukochał najbardziej, potrafił wkroczyć do Gehenny i zabić zupełnie bezbronne, niewinne istoty. I nawet nie szukał pretekstu.
W dodatku był stary, irytujący, przemądrzały i drażnił Księcia Piekieł samym tym, że w ogóle żył.
Rzucił Lucyferowi niechętnie spojrzenie.
- Oczywiście nie powiedziałeś mi o tym, że sam mogę otworzyć drzwi do domu tylko przez zapomnienie - powiedział nieco niechętnie.
Ostrożnie odstawił filiżankę na spodek. Oparł jej dno na małym palcu, skutecznie zapobiegając nieeleganckiemu stuknięciu.
Wiedział, że nie musi aż tak dbać o swoje maniery, ale nie robił tego na pokaz. Owszem, to było odrobinę nienaturalne, wyreżyserowane, ale Asmodeuszowi weszło w krew. Tak długo uteatralniał pewne elementy swojego życia, że ostatecznie stało się to jego nawykiem.
Chwycił kluczyk i przyjrzał mu się badawczo. Wiedział, że w ten sposób to się nie uda.
Utopijny scenariusz, w którym dalej hula po Gehennie tak, jak mu się podoba, a wieczorami wymyka się do Rajskich Ogrodów żeby wypocząć zupełnie nie wchodził w grę. Nie wypaliłby. A jeśli miał coś udowodnić Michałowi.. Wóz albo przewóz. Albo Gehenna albo przynajmniej przez kilka dni, Niebo. Puścił kluczyk i pozwolił mu na powrót swobodnie zawisnąć na szyi. Odgarnął włosy do tyłu. Ewidentnie się wahał. A może, cholera, dać sobie spokój? Pieprznąć tym wszystkim i nie dać się wciągnąć w głupie gierki Skrzydlatych?
Tak, to też było dobre wyjście. Po prostu wrócić do Gehenny. Jeśli będzie im zależało, wrócą po niego.
A jak znów wyślą Posłańca? Szlag by to wszystko trafił!
Asmodeusz sarknął coś z niezadowoleniem. Jego ogon nerwowo machał na boki.

Lucyer

Argument lepszy od całej wizualności Nieba?
- Spokój - odparł, nie zastanawiając się długo nad tym, co powiedzieć. - Spokój, harmonia, porządek rzeczy. Coś co jest zupełnie różne od Gehenny i może dać ci wytchnienie od tego całego chaosu, w którym codziennie żyjesz.
Miał ochotę dodać do tego "bezpieczeństwo" ale Asmodeusz z pewnością by go wyśmiał. Jak bowiem miał się czuć ktoś, kto całe życie spędził w piekle, w przekonaniu, że Anioły to najgorsze z istot, a teraz nagle będący wśród nich? Oczywiście, że nie czułby się bezpieczny, a co najmniej wystraszony.
Nie powiedział także słowa na temat miłości. Lucyfer doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak Pan Piekieł interpretuje to słowo. A czego jak czego, seks afery w Niebie nie potrzeba. Chociaż Lulu nigdy nie twierdził, że jego Raj jest idealny. Był idealny tylko z pewnej perspektywy, z innych już nie. Bo na przykład o wolności słowa można było zapomnieć. Ale za to miało się dach nad głową i ochronę kogoś niepokonanego.
- Ah, ta moja niedoskonała pamięć - skomentował, uśmiechając się tylko odrobinę. - Nie mogłem cię stąd wypuścić bez poczęstunku. To byłoby nie w moim stylu. Po za tym, chciałem żebyś jeszcze trochę tutaj pobył. Ogrody to przyjemne miejsce, tobie też się podoba.
Zjadł ostatniego tosta i popił wszystko herbatą, a czekoladę z kącika ust, zamiast zetrzeć, zlizał z błogim uśmiechem.
Widział, jak ogon Asmodeusza zaczyna na nowo drgać. Najwyraźniej jego gość zaczynał mieć wątpliwości co do tego, czy odejść, czy zostać. Lucyfer na jego miejscu też miałby całkiem ciężki orzech do zgryzienia.
- Asmo - zaczął, uśmiechając się całkiem przyjaźnie. - A jeśli zrobimy z tego nasz prywatny zakład? Jeśli ogram cię w pokera, będziesz przychodził tutaj w każdy piątek. A jeśli ty wygrasz, będziesz mógł zrobić co tylko chcesz. Łącznie z upokorzeniem Michała.
Wiedział, że tańczy na wyjątkowo cienkiej linii. Ale ostatecznie był Lucyferem. Nie mógłby żyć bez wyzwań i krętactwa.

Asmodeusz

Prychnął z niezadowoleniem. Anioły i ich wiedza na temat Gehenny...
- Wy i wasza hipokryzja. Nie znacie mojego domu, ale krytykujecie go jak wlezie. W gehennie jest spokojnie. Panuje tam porządek. Prosta hierarchia wyznaczana przez zdolność do przetrwania. To, że mój porządek jest inny od waszego nie znaczy, że nie istnieje - sarknął.
Wszyscy Skrzydlaci sądzili, że Piekło to jedno wielkie nieuregulowane zbiorowisko krwiożerczych chcących pozabijać się bestii. Owszem, poniekąd mieli rację. W Piekle żyło sporo takich stworzeń. Ale w żaden sposób nie panował tam wieczny chaos, bo wszystkich szlag by trafił. Zasada była prosta: każdy wie, na ile go stać i nie pakuje się w łapy temu silniejszemu. Poszczególnym kręgom przyporządkowano konkretne istoty nie wchodzące sobie w drogę.
Wszyscy żyli według niepisanych zasad, wbrew wszelkim anielskim domysłom nie wszystko próbowano osiągnąć rozlewem krwi, choć było to najczęstsze rozwiązanie. Asmodeusz trzymał wszystko twardą ręką, dbał o swoją pozycję i jeśli trzeba było, terroryzował poddanych.
Poza tym, był nie tylko demonem seksu. Zaczynał bawić się w szmuglowanie, hazard i różne inne nieciekawe interesy. Mimo młodego wieku zaczynał kształtować tam jakieś logiczniejsze reguły, które ułatwiłyby mu życie.
- Więc, nie, nie żyję w takim strasznym chaosie jakby ci się wydawać mogło, próbuj dalej.
Kiedy usłyszał o zakładzie, jego ogon uniósł się pokazując jego zainteresowanie. Jak Asmodeusz nienawidził tego zdradliwego.. uch. Szkoda gadać. Nic, kurwa mać, demon nie ukryje!
- Poker? - Pan Piekieł uśmiechnął się zawadiacko. To się Lampka wkopał! - Będę mógł robić wszystko co zechcę? - upewnił się.
Już widział miny Michała, Gabriela i reszty pierzastych pomiotów. Że o Lucyferze nie wspomni.
- Nie wierzę, że twoją stawką są tylko moje cotygodniowe wizyty tutaj. Nie jesteście tak święci, na jakich pozujecie. A w tym nie miałbyś żadnego interesu - spojrzał nieufnie na Niebiańską Żarówkę.
Widać było jednak, że już się zgodził. Miał słabość do hazardu. Potężną.

Lucyfer

Uśmiechnął się pod nosem, zupełnie bezczelnie, w stronę Asmodeusza.
- Więc może zamiast spokoju, będziesz miał ochotę przekonać się czy bliżej mi do Gehenny czy do Nieba? - Zapytał, spoglądając na niego wzrokiem, który jasno mówił, że Niosący Światło ma zdecydowanie wiele rzeczy do ukrycia, wiele tajemnic i nieuczciwych sposobów na osiąganie swojego celu. Zresztą już dzisiaj pokazał, jak wstrętnym potrafi być manipulatorem. Żeby tylko to jeszcze był koniec jego ponadprogramowych, nie do końca anielskich umiejętności.
- I mylisz się, jeśli sądzisz, że nie mam w tym interesu - dodał po chwili, wstając jednocześnie od stolika.
Spojrzał na moment w niebo, a potem znów wrócił wzrokiem do Asmodeusza.
- Wybierz dowolne miejsce na Ziemi, dzisiaj o dziewiątej wieczorem i oby było dużo alkoholu - powiedział po czym z klasą zasunął za sobą krzesło.
Poczekał, aż Książę Piekła również wstanie.
Jego ogon drgał w podekscytowaniu i zdradzał, jak bardzo Asmodeusza intryguje i ciągnie myśl o partyjce pokera z Niosącym Światło. Pierwszy błąd jaki popełnił Asmo - niedocenienie przeciwnika. Chociaż z drugiej strony Lucyfer równie dobrze mógł przecenić samego siebie.
Będziesz mógł zrobić wszystko. Lucyfer zdawał sobie sprawę z tego, jakie słowa wypowiada. Ale nie zaznaczył przecież, że nikt nie zainterweniuje, prawda? Wszystko dalej będzie toczyło się na zasadzie "my cię nie skrzywdzimy, jak ty nas nie skrzywdzisz". Z tym, że Asmo wcale nie musiał o tym wiedzieć. W ostatecznym rozrachunku i tak przegra i będzie musiał odwiedzać Niebo w każdy piątek.
- I radzę ci z dobrego serca, przygotuj swoje najlepsze sztuczki - mruknął jeszcze.
Potem po prostu poszedł do swojego pokoju. Asmo zapewne wróci do Gehenny i da mu znać gdzie jest poprzez jakiegoś opętanego człowieka. E, co tam. Było ich tyle na Ziemi, że jeden mniej nie zrobi różnicy.

Asmodeusz

Nie potrzebował większej ilości informacji. Wstał od stołu i nie kłopocząc się żadnym pożegnaniem najzwyczajniej w świecie otworzył sobie drzwi do Gehenny. Rzeczywiście, syfiasty anielski klucz działał. Ale przez płynącą z niego ciepłą, dobrą energię Asmodeuszowi robiło się niedobrze. Pomagała mu aura otaczająca powstałe drzwi; ciężka, nieprzyjemna. Asmodeusz widział, że Lucyfer odsunął się o krok. No tak.
Ciemność. Piekło. Gehenna. Wielkie, straszne rzeczy, które utrudniają Aniołom nawet oddychanie.
Książę Piekieł uśmiechnął się z pogardą. Odważni Skrzydlaci, nie ma co. On przynajmniej nie trząsł się jak osika, mimo tego, że był w obcym miejscu.

Poinformował Lucyfera o miejscu spotkania poprzez sukkuba. Nie chciał żadnego człowieka: byli głupi, zwierzęcy i tacy cholernie pierwotni. Dopiero co zeszli z drzew.
Książę krzywił się na ich widok. I to niby tak ukochał sobie pieprzony Stwórca? Śliniące się, nieowłosione małpy? On podziękuje.
Jako miejsce spotkania wybrał Wyspę Wielkanocną. Pojawił się na czas, znał etykietę.
Ale alkoholem się martwić nie zamierzał. Zrzucił to na barki kilku sukkubów. Kim on był, żeby troszczyć się o takie drobiazgi? Jego sługi zrobiły to wystarczająco skutecznie. Nonszalancko wręcz rozsiadł się na miękkiej trawie. Że niby Książę Gehenny, to nie lubi roślinek? Guzik prawda. Uwielbiał wylegiwać się na trawie, leżeć w słońcu, albo bez celu łazić po tropikalnych lasach.
- A już myślałem, że nie przyjdziesz - oświadczył ze złośliwym rozbawieniem, kiedy obok pojawił się Lucyfer.
Zanim zaczną grę, musieli porozmawiać. Wbrew wszelkim przekonaniom Niebiańskiej Żarówki nie był tak głupi jak porywczy. Wiedział, że słowo "wszystko" ma jakiś kruczek. Przypuszczał zresztą, że bardzo prosty. Zezwolenia na wszystko udzielał mu Lucyfer, nie całe Niebo. Więc pewnie skończy się to tym, że wszystko będzie po staremu. Z tą tylko różnicą, że Asmodeusz będzie mógł się dostać do Nieba.
Chociaż, szczerze mówiąc, dalej powątpiewał w to, że klucz go posłucha. Miał otwierać drzwi tylko Aniołom. A Asmodeusz naprawdę takowym nie był. Matka - czystej krwi demonica. Ojciec - Upadły Anioł. Upadły równa się potępiony równa się demon.
I nawet jeśli Samael był szalony, głęboko wierzył w to, że wcale nie był demonem. Że to Niebo oszalało. Że Światłość zniknęła, a Archaniołowie nie chcą wpuścić go do domu.
Tak, fakt, że jego ojciec wierzył w swoją anielskość nie zmieniał tego, że był już demonem. Więc Asmodeusz był nim tym bardziej.
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
tsu

tsu


Liczba postów : 747
Join date : 15/03/2012
Skąd : inąd.

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? Empty
PisanieTemat: Re: Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?   Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? EmptyCzw Sty 24, 2013 10:49 pm

Lucyfer


Kiedy Michał i Rafael dowiedzieli się o jego małym zakładzie, dokładnie tak jak Lucyfer przypuszczał, wcale nie byli zadowoleni. Właściwie, nie chcieli z początku puścić go na Ziemię w obawie o jego życie.
Dopiero po długich wyjaśnieniach i zapewnieniach, że Niosący Światło wcale nie wpakował się w aż takie kłopoty i że z pewnością wyjdzie z tej partii zwycięsko, jego bracia odpuścili. Nadal jednak nalegali by zabrał ze sobą kilku "niewidocznych" wojowników, tylko i wyłącznie jako zabezpieczenie w razie, gdyby demony okazały się - jakże zaskakująco - niesłowne.

Michał nie był zadowolony, że informację o miejscu spotkania przekazał jeden z szatańskich pomiotów. Oczywiście, nie omieszkał tego Lucyferowi wypomknąć kiedy ten schodził już na Ziemię. Z własną gwardią, o zgrozo. Miał nadzieję, że nawet jeśli Asmodeusz wyczuje ile Aniołów ze sobą zabrał, nie wycofa się z gry.
- Miałbym odpuścić sobie pokonanie Asmodeusza, Księcia Piekieł? - Mruknął w odpowiedzi, z odpowiednią dawką ironii.
W całej postawie demona wyczuwał, że jeszcze nie skończyli rozmawiać. Lucyfer uśmiechnął się, tym razem dobrodusznie i pozwolił sobie usiąść na miękkiej trawie. Widział w duchu, jak Michał kręci głową nad poplamioną na zielono anielską szatą ale w tej chwili miał to gdzieś.
- Więc - zaczął anioł, a zaraz potem wyjął z odmętów swojej białej tuniki butelkę wina. - Rozumiem, że masz do mnie kilka pytań, tak?
Powrót do góry Go down
http://panhomarek.deviantart.com
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? Empty
PisanieTemat: Re: Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?   Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? EmptyCzw Sty 24, 2013 11:25 pm

Asmodeusza

- Pokonania Księcia Piekieł garścią żołnierzy, których ze sobą przywlokłeś? - prychnął rudowłosy w odpowiedzi.
Mężczyzna spojrzał w lewo i zmarszczył nos. Nie wiedział ilu dokładnie ochroniarzy zabrał ze sobą Lucyfer, ale nie przeszkadzało mu to w napawaniu się dumą.
Niebiosa boją się go na tyle, żeby nie wypuszczać Niosącego Światło samotnie. To podbudowywało i tak już zbyt duże ego Asmodeusza.
Oczywiście, że Książę Piekieł również nie ryzykował zostania złapanym przez Anioły. W pierwszym kręgu piekielnym stała gotowa do interwencji gromada żołnierzy mogących pojawić się na jego najmniejsze skinienie.
Nie ma co, zaufanie pomiędzy graczami wręcz rozkwitało. Demon westchnął z rozbawieniem i usiadł nieco wygodniej, opierając się plecami o stojący za nim spory kamień.
- Oczywiście, że mam. Jak na przykład kto oprócz ciebie wie już o zakładzie. I ilu skrzydlatych zamierza respektować konsekwencje wyniku gry. Nie chciałbym, żeby na głowę zwalił mi się Michał kiedy już w ramach przegranej będziesz musiał wysiedzieć ze mną w Piekle - stwierdził, że Niebiańska Żarówka w ramach przegranej będzie musiał odwiedzić Piekło całkiem niedawno, ale ewidentnie nie przejmował się brakiem wcześniejszych ustaleń.
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
tsu

tsu


Liczba postów : 747
Join date : 15/03/2012
Skąd : inąd.

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? Empty
PisanieTemat: Re: Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?   Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? EmptyCzw Sty 24, 2013 11:42 pm

Lucyfer


To byłoby naiwne gdyby jednak liczył na to, że Asmodeusz nie zorientuje się, że przywlókł ze sobą skrzydlatych ochroniarzy. Ale Luci był pewien, że jego przeciwnik też nie zostawił swoich pleców odsłoniętych. Po tym wszystkim co działo się między Niebem a Piekłem nie można było mówić o jakimkolwiek zaufaniu. Niestety.
- Oh widzisz, moi bracia lubią się o mnie troszczyć - odpowiedział Lucyfer, starając się powstrzymać swój język od zbyt brutalnych docinków. Nie chciał nastawiać Asmodeusza przeciwko sobie już na samym początku ich gry.
- Hm... - zastanowił się, zanim odpowiedział na pytanie. - Prawdopodobnie wie już całe niebo. I jeśli tylko uda ci się wygrać, będę brał odpowiedzialność za wszystko, co zrobisz ponieważ to ja się z tobą zakładałem. Ja pozwalam ci robić wszystko i cokolwiek zrobisz, będę ponosił tego konsekwencje.
Wiedział, jak bardzo w tej chwili ryzykował... Ale przecież bez ryzyka nie ma życia, prawda? Bóg naprawdę stworzył go zupełnie innego niż resztę jego braci. Lucyfer nie wiedział skąd u niego takie zapędy ale nie zamierzał się hamować aż tak bardzo.
- Rozumiem, że w ramach mojej przegranej mam przebywać w Piekle? - To już mniej mu się podobało, ale nie zamierzał tego po sobie pokazywać.
Po za tym i tak wiedział, że wygra. Miał takie dziwne przeczucie w skrzydłach, że uda mu się i Asmodeusz jednak będzie odwiedzał Niebo.
- Masz jeszcze jakieś wątpliwości, anielątko? Jeśli nie, możesz rozdawać, dam ci fory - powiedział uśmiechając się zawadiacko kącikiem ust. Zaraz potem nalał sobie wina do kieliszka.
- Zaproponowałbym ci wina, ale prawdopodobnie użyłbyś tego jako wymówki, że przegrałeś bo cię upiłem. A nie chcemy, żeby tak się stało, prawda?
Powrót do góry Go down
http://panhomarek.deviantart.com
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? Empty
PisanieTemat: Re: Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?   Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? EmptyPią Sty 25, 2013 12:10 am

Asmodeusz

Nie był w stanie powstrzymać uśmiechu zdegenerowanego nastolatka knującego coś bardzo niedobrego kiedy tylko wysłuchał pierwszej deklaracji Lucyfera.
Cokolwiek zrobi Książę Piekieł, Niebiańska Żarówka zapłaci za to swoją skórą. Kusząca oferta.
Bardzo kusząca. Wręcz na tyle pociągająca, że demonowi przemknęło przez myśl iż może warto by przegrać. W pewien sposób i tak by wygrał, prawda?
Miny Michała, Rafaela, Gabriela... Najwięksi żołnierze Niebios, którzy mogliby co najwyżej kląć za jego plecami! Ha! Tak, to było warte każdej przegranej w karty. Bardziej nawet bezcenne niż zatrzymanie Lucyfera w Gehennie.
Mina mu zrzedła kiedy Niosący Światło zaczął swoje prowokacje.
Wbrew przekonaniom skrzydlatych Asmodeusz nie był maszyną do zabijania, którą dało się sprowokować jednym słowem. Nie zmieniało to jednak faktu, że rzeczywiście był dosyć impulsywny. Młody i impulsywny, jeśli ktoś pokusiłby się o dookreślenie.
Z poirytowaniem zmarszczył brwi.
- Lepiej przygotuj wszystkie swoje najlepsze triki - odpowiedział, jeszcze dosyć spokojnie, i gestem zatrzymał Lucyfera kiedy ten wyciągnął w jego stronę talię kart.
Jedna partia pokera i tak niczego nie rozstrzygała. Mógł potasować w drugiej turze i uniknąć dania satysfakcji tej neonówce.
Zamiast odpowiedzieć coś na temat wina, po prostu pstryknął. Obok niego zawisł w powietrzu kieliszek.
- Jeśli jest wytrawne, możesz je sobie wsadzić w te swoje krzywe skrzydełka.
Po chwili brunet zaczął tasować, a później rozdawać karty.
Był zaskakująco sprawny w tej kwestii: Książę Piekieł nie spodziewał się, że jakikolwiek skrzydlaty może parać się hazardem..
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
tsu

tsu


Liczba postów : 747
Join date : 15/03/2012
Skąd : inąd.

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? Empty
PisanieTemat: Re: Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?   Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? EmptyPią Sty 25, 2013 12:16 am

Lucyfer


"Parać się hazardem" to zdecydowanie za mało powiedziane. Asmodeusz był za młody, żeby wiedzieć takie rzeczy, ale hazard rozpoczął się od Lucyfera. I rozpoczął się w Niebie, ewoluował tam, a w końcu trafił do Piekła, by przybrać swoją ostateczną formę. Oczywiście, Niosący Światło był mistrzem w oszustwach, matactwie i przeinaczaniu wszystkiego na swoją stronę. Jak mógłby nie być?
Kiedy tylko sprawnie rozdał karty, gra się rozpoczęła. Na dobre.
Lucyfer by podpuścić Asmodeusza poddał pierwszą partię niemalże bez walki. Dopiero kiedy nieco uśpił jego czujność, zaczęła się prawdziwa potyczka.
I obserwowanie powoli zmieniającego się wyrazu twarzy Asmodeusza było najbardziej satysfakcjonującą rzeczą jakiej anioł od dłuższego czasu doświadczył. Oh, czyżby jednak nie tak łatwo było ograć skrzydlatego?
- Poddajesz się? - Zapytał niewinnym głosem Lucyfer, kiedy Asmodeusz przegrał kolejną partię.
Pozwolił sobie na odrobinę napawania się swoją wygraną. Dolał sobie wina i upił spory łyk, rozkoszując się smakiem. Wytrawne smakowało najlepiej, nie ważne co uważa Asmodeusz.
- Może powinienem ci dawać większe fory? Za chwilę popłaczesz się z frustracji - ciągnął Lucyfer, zdecydowanie zbyt zadowolony. - Musisz się jeszcze wiele nauczyć, żeby móc ze mą grać jak równy z równym.
Powrót do góry Go down
http://panhomarek.deviantart.com
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? Empty
PisanieTemat: Re: Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?   Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? EmptyPon Lut 18, 2013 4:57 pm

Asmodeusz

Może i był zbyt młody na to, żeby spokojnie przyjąć do wiadomości, iż jedno z jego ulubionych zajęć zostało zapoczątkowane przez Skrzydlatych. Może i był zbyt młody na to, żeby trzymać nerwy na wodzy i dojrzale nie dawać się prowokować.
Ale na pewno nie był aż tak młody, żeby kompletnie nie umieć kantować.
Żadnej partii nie poddał łatwo, chociaż - czego przyznanie przychodziło mu z ogromnym trudem - naprawdę nie łatwo było zrobić w konia tą nieszczęsną żarówkę.
Wyraz jego twarzy powoli przechodził od kpiącego, poprzez zaskoczony i niedowierzający aż do wciąż narastającej irytacji.
Gdyby nie to, że rzucenie wszystkim w cholerę i poddanie się nerwom sprawiłoby Lucyferowi nie lada satysfakcję pewnie już od kilku minut usiłowałby go zamordować.
A skoro już miał przegrywać - chociaż, oczywiście, wcale nie dopuszczał tego do świadomości, chwilowa słabość go ogarnęła po prostu - to przynajmniej z honorem.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć, żeby doprowadzić mnie do łez - odparował, spojrzeniem dając Lampce że uważa go za mięczaka w tej kwestii.
No tak. Skoro był Aniołem, musiał być głupia beksa. I tyle.
Nawet nie próbował powstrzymać tryumfalnego uśmieszku kiedy zagadał Lucyfera na tyle, żeby zgarnąć karetę asów. Nie, żeby dobra passa trzymała się przy nim dłużej niż kolejkę, ale, przynajmniej przez chwilę mógł cieszyć się tą odrobiną zaskoczenia na zbyt porcelanowej, zbyt gładkiej i zbyt dokładnej idiotycznej buźce Niosącego Światło.
Wypstryknął sobie szklankę dobrej, mocnej whiskey kiedy przegrał kilka kolejnych rozdań.
Wiedział już, że właściwie już przegrał zakład, ale nie chciało mu to przejść przez gardło.
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
tsu

tsu


Liczba postów : 747
Join date : 15/03/2012
Skąd : inąd.

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? Empty
PisanieTemat: Re: Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?   Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? EmptyNie Sty 05, 2014 12:21 am

Gra właściwie dobiegała już ku końcowi, zwycięstwo Lucyfera było oczywiste i obojętnie jak bardzo Asmodeusz by się nie starał, nie miał jak odrobić tak poważnych strat. Toteż Niosący Światło pozwolił sobie na błogi uśmieszek, pełen zadowolenia z wygranej, jednakże bez zbędnej złośliwości czy wywyższania się. Takie zachowanie z pewnością nie pomogłoby mu w zyskaniu odrobiny zaufania od Asmodeusza.
– Wygląda na to, że wygrałem – podjął po ostatniej kolejce, swobodnym tonem, zupełnie jakby mówił o pogodzie. Mimo tego jego wzrok był czujny, wiedział też, że Anielska Gwardia czeka w gotowości. Właśnie ten moment był kluczowy, ponieważ nawet Lucyfer nie wiedział, czy Asmodeusz okaże się być honorowy, czy po przegranej partii, postanowi odegrać się w prawdziwej walce. Skrycie, Niosący Światło liczył na to, że ta bardziej Anielska część Księcia Piekieł odezwie się i sprawi, że wszystko potoczy się bez niepotrzebnego rozlewu krwi czy przemocy.
– Więc, co? Widzimy się w piątek? – Ciągnął dalej, jego usta rozciągnęły się w spokojnym uśmiechu i po dłuższej chwili podniósł się z ziemi. Gra skończona, Niebo znów zatryumfowało. – Pamiętaj, cały piątek. Pełne 24 godziny, Asmo. Będziesz pod moją opieką, gdybyś miał co do tego wątpliwości. I pomyśl proszę, czy jest miejsce, które chciałbyś odwiedzić w Niebie. Myślę, że zaplanuję ci małą wycieczkę.
Powrót do góry Go down
http://panhomarek.deviantart.com
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? Empty
PisanieTemat: Re: Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?   Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? EmptyNie Sty 05, 2014 12:41 am

Asmodeusz

Ze złością rzucił karty na ziemię, ale przyjął porażkę raczej z godnością; nie podniósł na Lucyfera ręki, nie zaczął rujnować wszystkiego dookoła, ba, powstrzymał się nawet od wulgarnego komentarza.
- Wiem ile godzin składa się na dobę - wycedził. - Potrafię dotrzymać słowa, żarówko, nie musisz mi tego przypominać - dodał jeszcze, po czym wstał, ze złością pomachał ogonem i spojrzał na archanioła z nieukrywaną niechęcią.
- Nie mam ochoty niczego oglądać - burknął jeszcze, a potem nie siląc się nawet na pożegnanie otworzył przejście do Gehenny, i zniknął zanim Lucyfer zdążył powiedzieć coś jeszcze.

Tydzień później Książę Piekieł, nie zatroszczywszy się o nieco bardziej odpowiednie ubrania, zapieczętowanie toksycznej aury artefaktu, który nosił na ramieniu czy choćby przywołanie na twarz mniej paskudnego uśmiechu, o umówionej godzinie stanął przed drzwiami do Niebios.
Zmierzył nieco niechętnym wzrokiem klucz, który miał na szyi ale ostatecznie po prostu wsunął go w zamek i przekręcił.
Niestety, drzwi ustąpiły.
Westchnął niezadowolony i wszedł do cholernego, skrzydlatego zoo. Zmarszczył nos, kiedy tylko poczuł subtelny, słodkawy zapach kwiatów. Ugh. Paskudztwo.
Jeszcze większe paskudztwo stało przed nim, tak cholernie świetliste, pełne łaski i uśmiechające się tak, że Asmodeusz miał ochotę coś zniszczyć.
- Nie ciesz się tak - burknął do Lucyfera.
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
tsu

tsu


Liczba postów : 747
Join date : 15/03/2012
Skąd : inąd.

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? Empty
PisanieTemat: Re: Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?   Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? EmptyNie Sty 05, 2014 12:56 am

Lulu Niebiański Żarówek.

Uśmiechnął się pod nosem, kiedy talia kart rozsypała się u jego stóp, tworząc mozaikę na soczysto zielonej trawie wyspy Wielkanocnej. Oczywiście, Lucyfer był zadowolony, że niedoszło do żadnego większego manifestu niezadowolenia ze strony Asmodeusza. Jakaś część dzieciaka nadal pozostawała anielska, Gwiazda Poranna wiedział o tym, wierzył w to, a ponieważ był jednym z aniołów, którzy wierzyli najmocniej, którzy kochali pana najmocniej, wiedział, że się nie myli. Po za tym, jeśli wierzymy w coś dostatecznie mocno, w końcu staje się to prawdą, no nie?
Kiedy Lucyfer wrócił do Nieba jego bracia powitali go z radością. Michał, bo przecież był Michałem, nie mógł sobie tego odpuścić, zaczął prawić tyrady o tym, jak to Dobro zawsze zwycięża nad Złem, bo tak postanowił Bóg Ojciec. O tym, że mały wypierdek Samaela nie jest w stanie sprzeciwić się woli Niebios. Oczywiście, Archanioł starannie pominął fakt, że jego brat tak biegle potrafi oszukiwać w karty. Lucyfer miał swoją kryminalną przeszłość i wszystkie odpowiednio wiekowe anioły wiedziały, by nigdy nie wchodzić z nim w żadne układy. Niosący Światło, mimo, że był najjaśniejszy, był też, paradoksalnie, najbardziej kłopotliwy i pozbawiony skrupułów. Czasami wręcz wydawało się, że jest miły dla innych tylko dlatego, że taki ma w danej chwili kaprys, a nie dlatego, że taka jest jego natura.
Lucyfer, jak to Lucyfer, nie dementował plotek, po prostu pozwalał im egzystować i budować jego reputację.
Do następnego piątku Archanioł starannie się przygotował. Wiedział, że chce pokazać Asmodeuszowi całe Ogrody, nie tylko tę część, którą mieszaniec zobaczył podczas swojej pierwszej wizyty. Młode Anielątka wypytywały przez ostatnie kilka dni, kiedy ich nowy kolega znów ich odwiedzi i Lucyfer pomyślał, że trochę czasu spędzonego z dziećmi nic złego jego gościowi nie zrobi. Anieliczki chciały upleść im obu warkocze. Oprócz tego do zwiedzenia była jeszcze Biblioteka i Pałac Archaniołów, nie wspominając o Mieście i całej reszcie Nieba. Jeden piątek na pewno nie starczy, ale nie mieli przecież żadnego ograniczenia czasowego.
Lucyfer uśmiechnął się promiennie na widok Asmodeusza, co, zgodnie z przewidywaniami, nie zostało odwzajemnione.
– Oh, daruj, daruj, jestem szczęśliwy że cię widzę – powiedział i niemal od razu wziął Księcia Piekielnego pod rękę. – Zaplanowałem nam już dzień, ale jeśli jest coś co chciałbyś zobaczyć, to nie wahaj się, nie bądź nieśmiały, możemy pójść wszędzie.
Powrót do góry Go down
http://panhomarek.deviantart.com
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? Empty
PisanieTemat: Re: Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?   Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? EmptyNie Sty 05, 2014 1:15 am

Asmodeusz

- Iść to ja chcę, ale do domu - sarknął, jednocześnie wyrywając rękę z uścisku Lucyfera.
Rozejrzał się niechętnie po placu, na którym stali: obrzydliwie biała, urocza alejka wysypana jasnymi kamieniami, zadbane, piękne klomby z kwiatami i ta pieprzona fontanna, przy której siedział tydzień temu.
Skrzywił się delikatnie.
To miejsce robiło z nim dziwne rzeczy. Budziło w nim instynkty, które młody książę chciał za wszelką cenę stłamsić i uciszyć, bo wiedział, że jeśli podda się im choć w małym stopniu, to bardzo szybko go zgubią. Lud Piekieł był wobec niego wyjątkowo wymagający, nie mógł sobie pozwolić na sentymenty.
Przewrócił oczami, kiedy Lucyfer wyciągnął go w kierunku, jeśli dobrze pamiętał, Ogrodów.
- I czym ty mnie chcesz zachwycić, chwastami? - rzucił brunetowi niechętne spojrzenie. - Jeśli ma mnie tu spotkać cokolwiek satysfakcjonującego, to jest to tylko możliwość przypierdolenia Michałowi - oświadczył.
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
Sponsored content





Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? Empty
PisanieTemat: Re: Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?   Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni? Empty

Powrót do góry Go down
 
Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni?
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: RPG :: RPG. :: Lucyfer x Gabriel // Lucyfer x Asmodeusz // Asmodeusz x Lucyfer // Inne szatańskie pomioty-
Skocz do: