Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł

Go down 
2 posters
AutorWiadomość
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł Empty
PisanieTemat: Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł   Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł EmptyCzw Mar 15, 2012 10:19 pm

Asmodeusz

Nigdy nie rozumiał tego, że wszystkie otaczające go istoty z miejsca wpisują go na swoją czarną listę tylko dlatego, że jest tym, kim jest. Sam świetnie zdawał sobie z tego sprawę, nikt nie musiał mu tego uświadamiać.
Jego matką była jedna z najstarszych, najgorszych demonic i zarazem największą, najbardziej okrutną kurwą na świecie. Kiedy się urodził prawie go zabiła, tylko dlatego, że właśnie była głodna. Uratował go ojciec - co zresztą zrobił tylko z powodu swojego kaprysu - najbardziej znienawidzony przez Niebiosa Upadły Anioł, pierwsza żyjąca istota, która odważyła się opuścić Stwórcę, sam twórca Piekła.
Tak, Asmodeusz doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego pochodzenia. Przypominały mu to silne, szare - nie, nie były tak śnieżnobiałe jak te należące do ojca - skrzydła i zupełnie czarny, długi ogon, który odziedziczył po matce. Czasami nie chciał patrzeć na niezbyt duże, ciemne różki wyłaniające się spomiędzy krwistoczerwonych włosów. Wiedział, że jest pieprzonym mieszańcem.
Mieszańcem pochodzącym od najgorszych istniejących na tym świecie istot, których bało się prawie wszystko, co żyje.
Mimo młodego wieku - żył zaledwie kilkaset lat, na standardy demoniczno-anielskie miał zaledwie koło ośmiu lat - wzbudzał u pomniejszych demonów lęk. Nazywały go paniczem, pozwalały mu piastować urząd swojego smarkatego, niedojrzałego władcy, kompletnie nie wiedzącemu jak tę władzę sprawować.
Nie narzekał. Dzięki temu żył.
Bardzo szybko nauczył się sztuki przetrwania w Piekle; to nie było miejsce, w którym chciałoby się spędzić choćby godzinę. Zwłaszcza kiedy mieszkało się w tej jego części, która istniała nawet przed buntem Samaela. W miejscu, do którego nikt poza istotami zrodzonymi z samej ciemności nie miał wstępu.
Gehenna była strasznym miejscem, ale dla Asmodeusza stanowiła dom. Dom, w którym nauczył się kłamać, uciekać i zabijać. Chociaż był dzieckiem, miał na rękach krew - czasami, kiedy wpadał w szał, czy histerię, budziła się w nim odziedziczona po rodzicach siła. Zabijał, żeby się uspokoić.
I tylko czasem spoglądał w stronę świetlistej Jasności znajdującej się wysoko w górze. W stronę miejsca, które bardzo chciał zobaczyć. Kiedyś ojciec powiedział mu, że na całym świecie nie ma niczego piękniejszego niż Niebo.

Kiedy zjawił się koło niego wysoki, dobrze zbudowany Anioł - bez lęku wkroczył do samej Gehenny! - i nie mówiąc mu niczego nagle zabrał go ze sobą, Asmodeusz nie wiedział co ze sobą zrobić. Obcy Skrzydlaty puścił go dopiero przed bramą Królestwa Bożego. Czerwonowłosy musiał zamknąć oczy; światło dotykało najdelikatniejszych części jego duszy, budziło w nim emocje, których nigdy nie miał okazji poznać: poczucie bezpieczeństwa, bycia kochanym i chcianym. Właściwie to nie zauważył, kiedy zaczął płakać.
Kiedy monumentalne drzwi otworzyły się, a gromadka Aniołów wciągnęła go do środka, nawet nie próbował się bronić.
Był zwyczajnie wystraszony - czyżby Pan postanowił wymierzyć mu karę? - poruszony i jednocześnie zachwycony urodą miejsca.
Podszedł do niego ktoś, na kogo nie mógł nawet spokojnie patrzeć. Zdawał się kumulować w sobie całą jasność, cały blask; otoczenie dosłownie przy nim bladło.
Pół-anioł, pół-demon skulił się z przerażeniem.
Niech go nie zabijają!

Lucyfer

- O rany, rany - mruknął, pochylając się nad małym, wystraszonym dzieciakiem, którego dosłownie przed chwilą przyniósł Posłaniec. Gabriel na samym początku nie wydawał się zachwycony tym pomysłem ich Ojca. Ale kim był, żeby się jego woli przeciwstawiać? Lucyfer osobiście nie miał nic przeciwko. Był raczej zdania, że każdą duszę można ocalić, jeśli tylko znajdzie się ten jeden punkt, w który można wlać odrobinę Jasności.
Właściwie, Bóg nie był zbyt zadowolony z jego pomysłu na wykorzystanie Jego Własnego Światła, do celów związanych z demonami. Ale ostatecznie Lucyfer od czasu do czasu, niby przypadkiem, ratował jakiegoś grzesznika. Po za tym, jego starszy brat, Szemkel idealnie przemycał dusze do czyśćca.
Bóg zdecydował, że skoro Archanioł jest taki pewny swoich umiejętności, może spróbować z samym synem piekła. Lucyfer, oczywiście, odmówić nie mógł. I właściwie, wcale nie chciał tego zrobić. Jak do tej pory, całkiem nieźle szło mu opiekowanie się dziećmi. W końcu wychował Gabriela.
- Nie bój się mnie - powiedział przyjaźnie, kucając przy chłopcu. Miał czerwone, nieco przydługie włosy, z których wyrastały różki, szare skrzydełka i ogon. Doprawdy, dziwna mieszanka. Ale Lucyferowi wcale to nie przeszkadzało. - Jesteś Asmodeusz, prawda? Mogę ci mówić Asmo?
Lucyfer wyciszył Światło, którym obdarzył go Pan, tak by nie było tak natrętne dla jego nowego wychowanka. On sam był raczej wysoki, całkiem przystojny - oh tak, zdecydowanie próżny - miał czarne oczy i długie, sięgające aż za pas, ciemne włosy, które Gabriel uwielbiał zaplatać. Ale najpiękniejsze były jego skrzydła. Idealnie białe, nawet jak na niebiańskie standardy.
- Chodź ze mną. Pokażę ci Niebo - odezwał się po chwili, kiedy Asmo odważył się na niego spojrzeć.

Asmodeusz

Nie bój się? Jak to nie bój? Szedł na pewną śmierć.
Pocieszał go jedynie fakt, że przed śmiercią zobaczył to, o czym całe życie marzył. Królestwo Boże. Nawet jeśli był to dopiero jego przedsionek, młodocianemu księciu Gehenny zapierał dech w piersiach. Śnieżnobiałe gmachy budynków ozdabiane najpiękniejszymi witrażami i płaskorzeźbami jakie w życiu widział, kwiaty, których nigdy nie spotkał na ziemi: niby takie same, ale jednocześnie piękniejsze, niemalże żyjące własnym życiem. Unoszący się od nich zapach zdawał się koić zmysły, docierać do samego serca oglądającego. A poruszające się po ulicach Anioły? Nawet jeśli spoglądały na niego z obawą, niechęcią, Asmodeusz dalej uważał je za przepiękne. Miały w sobie delikatność morskiej bryzy i siłę marmurowych posągów. Nie rozumiał tego paradoksu, ale zachwycał go.
Ojciec miał rację. Nigdzie nie było piękniejszego miejsca niż Niebo.
Książę Gehenny niepewnie spojrzał w oczy kucającego obok Skrzydlatego. Miał zupełnie czarne tęczówki, tak głębokie, że Asmodeusz z trudem odwrócił od nich wzrok.
Jego oczy były - jak włosy - krwistoczerwone. Tęczówkę odróżniała od białek tylko cienka, ciemno-bordowa linia otaczająca czarne źrenice.
Czuł się zupełnie nie na miejscu. Jak stara, zniszczona zabawka w sklepie z pięknymi, porcelanowymi lalkami. Nie pasował tutaj ze swoimi szarymi - na Jasność, teraz wydawały mu się niemalże ołowiane, brudne - skrzydłami, które zdawały się mieć nawet nieodpowiedni kształt. Nawet jeśli miał ich więcej niż przeciętny skrzydlaty - bo dwie pary - wydawały mu się zbyt ostro zakończone, złe. Spojrzał na swoje dłonie - palce zakończone paznokciami przechodzącymi w pazury o krwistoczerwonym kolorze, tak przyzwyczajone do zabijania. Ze strachem podkulił ogon, próbując jakoś ukryć go pod włosami. Po chwili zastanowienia chwycił dłońmi głowę, ukrywając pod nimi niewielkie rogi. Nigdy ich nie lubił, a teraz zdawały się przeszkadzać mu jeszcze bardziej. Chyba nawet spróbował okryć się skrzydłami.
Spuścił głowę. Nie czuł się godzien patrzeć na to wszystko. Nie on.
Kiedy Anioł zaproponował mu zwiedzanie Nieba, pokręcił tylko głową.
- Pozwólcie mi wrócić. Nie zrobię niczego złego. Obiecuję. Tylko pozwólcie mi wrócić do domu... - chyba dalej nie wierzył w to, że nikt nie chce zrobić mu krzywdy.
W jego świecie śmierć była czymś normalnym. Ale w Gehennie potrafił się bronić.

Lucyfer

Spojrzał na Asmodeusza nieco zdziwiony. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że chłopiec może nieco inaczej odbierać wszystko, czym było Niebo. W sumie, był tutaj po raz pierwszy w całym swoim życiu. Dla demona Niebo było równoznaczne ze śmiercią... Lucyfer uśmiechnął się do skulonego prawie-aniołka pogodnie, ale także chcąc dodać mu trochę otuchy.
- Ciii, nikt nie zrobi ci tutaj krzywdy Asmo - powiedział, unosząc go z ziemi i przytulając do swojej piersi. - Jesteś jednym z nas. Nawet jeśli masz kilka niecodziennych dodatków.
Mruknął, delikatnie dotykając palcem jego różków. Były na swój sposób całkiem urocze. Tak samo, jak Asmodeusz. Wierzyć się nie chciało, że potrafił z tak zimną krwią mordować. Co dziwne, niemal wszyscy Aniołowie bali się tego dziecka, jego grzechów. Lucyfer wcale się nimi nie przejmował. Po prostu jakoś tak... Nie wywierało to na nim większego wrażenia. Skoro miał skrzydła, musiał mieć też w sobie coś Anielskiego.
- Jestem Lucyfer - przedstawił się, poprawiając sobie chłopca w ramionach. - Już w porządku. Jesteś bezpieczny. Wróciłeś do swojego Domu.
Powolnym krokiem, nie zwracając uwagi na inne Anioły, niemal z nienawiścią spoglądające w stronę chłopca, ruszył w kierunku sedna samego Nieba. W kierunku pałacu, w którym mieszkał sam Bóg i Archaniołowie. Ostatecznie Asmo był synem Samaela. Należało mu się miejsce w Pałacu, nawet jeśli reszta Archaniołów była zdecydowanie sceptyczna.

Asmodeusz

Chciał wierzyć Aniołowi, naprawdę chciał.
Tylko, że w jego rzeczywistości nie było prawdy. Nie było zaufania.
Było kłamstwo, cynizm, zawiedzione nadzieje, strach, ból i wreszcie - śmierć. Nie ważne jak bardzo gorąco ktoś zapewniał o swoich dobrych intencjach, prawie zawsze perfidnie oszukiwał.
Kiedy Skrzydlaty wziął go na ręce, w pierwszym odruchu szarpnął się gwałtownie, próbując osłonić najbardziej wrażliwe punkty ciała. Jego serce biło stanowczo zbyt szybko.
Zginie tutaj. Umrze za grzechy ojca i pochodzenie matki, za to, że wychowało go Piekło.
Pocieszał go jedynie fakt, że przynajmniej zamordują go w tak pięknym miejscu.
Kiedy przez dłuższą chwilę nie stało się nic złego, odważył się podnieść wzrok.Brunet spoglądał na niego łagodnie, z jakimś nieokreślonym ciepłem.
- Lucyfer? - Asmodeusz pobladł. Światło Pana. Jego ulubieniec. Blask.
Książę Gehenny nie wiedział czy gorszym było spotkanie Anioła Zemsty, Posłańca Śmierci czy samego Niosącego Światło. Obie wersje były dla niego równie zabójcze.
Spokojne spojrzenie i delikatny dotyk dłoni na skrzydłach odrobinę go uspokoiły. Odrobinę. Czułość była czymś, czego właściwie nie znał. Nie rozumiał.
- Jak to jednym z was? Przecież mój ojciec... - w jego gardle pojawiła się gula. Cholera jasna, nie płakał tak od co najmniej stu lat. - Przecież ojciec odszedł. Upadł. To nie może być mój Dom.
Wyczuwał na plecach niechętne spojrzenia Aniołów. Miał wrażenie, że wręcz słyszy ich myśli.
Odmieniec. Wyrzutek. Potwór. Wiedział, że jest czymś takim. Pogodził się z tym.

Lucyfer

Nie przejął się tym, że jego nieskazitelnie czyste szaty, właśnie przestawały być nieskazitelne. Po prostu pozwolił Asmo wypłakać się w swoje ramię. To przecież w końcu tylko niewinne, przestraszone dziecko. Niczym nie zasłużył sobie na przebywanie w Piekle.
- Oj tam, oj tam. Nie możesz odpowiadać za grzechy Samaela - mruknął. Jako jeden z niewielu Aniołów nie bał się tego imienia. Raz zdarzyło mu się Samaela spotkać i szczerze, jeśli miałby kogoś nazwać nimfomanem, to właśnie jego. Ledwo uratował swój tyłek... Fuj. W każdym razie, nie uważał, żeby dziecko czemukolwiek było winne. To tylko i wyłącznie ich wina, że nie zabrali go z Piekła wcześniej.
- To byłoby nie fer, nie sądzisz? - Zapytał, podając Asmo małą chusteczkę, żeby mógł otrzeć łzy. Pogładził go przy tym po głowie, mierzwiąc i tak rozczochrane włosy. Westchnął cicho w duchu, widząc jak inni mieszkańcy Nieba reagują na ich nowego brata. Szczerze, miał ochotę ich wszystkich porządnie pacnąć po głowie. Zwłaszcza, że połowa z nich, ta starsza oczywiście, i jego, Lucyfera, uważała za dzieciaka z kaprysami. Eh... Nikt nie mógł pojąć jego innowacji!
- Od dzisiaj Niebo jest też twoim domem - powiedział, uśmiechając się do chłopca. - Pokażę ci Pałac, co ty na to? Będziesz mieszkał w nim razem z nami. Michał na pewno chętnie cię pozna, tak samo jak Rafael, i Gabi... Hn? Gdzie on się podział?
Lucyfer rozejrzał się dookoła. Był święcie przekonany, że jego mały Gabi był tutaj z nim. Ostatecznie jednak westchnął i wzruszył ramionami. Na nowo się uśmiechnął i ruszył do przodu.

Asmodeusz

Jego ubranie nie miało zupełnie niczego wspólnego z nieskazitelnością. Nosił zupełnie czarne szaty, których rękawy były ozdobione zakazanymi w Niebie znakami. Chroniły chłopca przed magią bardziej inteligentnych demonów z Piekła... I przed jego własną matką.
Książę Gehenny przywykł do myśli, że musi się przed nią bronić i uciekać. Kiedy miała gorszy dzień, to właśnie na nim wyładowywała nerwy. W innych sytuacjach nie widywał jej wcale. Tylko kiedyś, bardzo dawno temu, kiedy był niemowlęciem, zajmowała się nim jej służąca. Tylko dlatego, że Samael zagroził jej, że jeśli dziecko zginie, zabije ją gołymi rękoma. Chciał mieć w Gehennie coś na kształt informatora, ale potem zwyczajnie o Asmodeuszu zapomniał. Syn widział go zaledwie trzy razy, z czego jednego nie pamiętał, bo był za mały. Ojciec zajął się własnymi sprawami, włóczeniem się po ziemi i walkami z czymś, czego imienia Asmodeusz nie znał, ale nigdy nie chciał tego spotkać. Mówiono o tym, że narodziło się zaraz po Bogu, z jego cienia, z wszystkiego co odrzucił na rzecz dobroci.
Pół-anioł, pół-demon sądził, że ojciec i ta istota pasowali na wrogów.
- Wszyscy twierdzą, że jestem winien za niego - powiedział niepewnie. Pierwszy raz usłyszał inne zdanie.
Kiedy usłyszał imiona Archaniołów, jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie. Mocniej wczepił się w szaty Lucyfera, niemalże je rozrywając.
- Nie chcę - był ewidentnie wystraszony, jeszcze bardziej niż przed chwilą. - Proszę, nie chcę, nie do nich!
No tak. Miał mieszkać z Dowódcą Anielskich Zastępów, z Posłańcem Śmierci, z samą Światłością...
Był pewien, że jeśli nie zabiją go umyślnie, to zginie od ich obecności. Uważał siebie za demona, bo jedyna anielska cząstka jaką w sobie miał, pochodziła od Upadłego. Najgorszy istniejący rodzaj mieszanki. Na pewno nie zniesie obecności Boga i reszty Archaniołów.
Kiedy usłyszał, że Gabriel gdzieś zniknął, rozejrzał się nerwowo. Napiął mięśnie.

Lucyfer

- Ja wcale tak nie twierdzę - odpowiedział, pozwalając mu się wczepić w siebie mocniej. - Oczywiście, jeśli moje zdanie się tutaj liczy.
Kiedy Asmo spojrzał na niego ze zdziwieniem, mrugnął do niego i zaśmiał się wesoło. Przyjacielsko.
Lucyfer nie rozumiał tylko, jak można bać się Archaniołów. No dobrze, może byli razem z braćmi niezawodni w walce, ale całe Niebo wiedziało, że Rafael uwielbia grać w szachy i inne planszówki, a Michaś dałby się pokroić za dobre jedzenie. W sumie, to chyba dlatego był nieco bardziej przy kości niż pozostali Archaniołowie. Nie, oczywiście nie był gruby, po prostu bardziej męski niż oni. I miał żołądek bez dna.
- Hej, hej, Asmo - mruknął, kiedy chłopiec zaczął panikować. Jego ogon owinął się na ramieniu Lucyfera, mocno je ściskając. Archanioł westchnął z dezaprobatą. Chyba należy najpierw zacząć od czegoś mniejszego... Może od Ogrodu? Niebiański odpowiednik Edenu był tysiące razy piękniejszy, niż ten na Ziemi. Powinien spodobać się Asmodeuszowi.
Lucyfer, kiedy tylko pomyślał o tym, gdzie chce się znaleźć, niemal od razu, tam był. Przeszedł przez bramy ogrodu i skierował się na jedną z polanek.
- Spokojnie, wiem, że to dla ciebie trochę dużo, jak na jeden dzień, ale jesteś dzielny, prawda? - Mruknął, znów tarmosząc mu włosy. Posadził chłopca na miękkiej trawie, samemu siadając tuż obok. - Jak ci się podoba w Rajskim Ogrodzie? Masz ochotę na jakieś owoce? Są naprawdę pyszne.

Asmodeusz

Jeśli się było demonem, Archaniołowie byli najgorszym istniejącym koszmarem.
Byli najlepszymi Wojownikami Boga. Największą Bronią Niebios. Asmodeusz bał się ich odkąd tylko matka przestała być najbardziej przerażającą istotą w jego życiu.
Kiedy Lucyfer postanowił zanieść go gdzie indziej, odetchnął z ulgą. Przez chwilę kurczowo wczepiał się w Archanioła. Dopiero kiedy dotarło do niego, że ten chce postawić go na ziemi, rozluźnił się. Zabrał ogon i pozwolił mu opaść na ziemię.
Po kilkunastu sekundach z wymalowanym na twarzy zawstydzeniem i lękiem schował go pod szaty.
Czy jest dzielny? Nie wiedział. Ale już jako dzieciak podniósł rękę na służącą Lilith. To chyba była odwaga?
Przez dłuższą chwilę siedział w bezruchu. Dopiero potem nieco niepewnie przesunął dłonią po miękkiej trawie. Była miła w dotyku i ładnie pachniała. Podobała mu się. Nieco niepewnie uniósł głowę. W dziecięcych - a przecież już nieprzyjemnych, nieco przerażających - oczach odmalował się zachwyt.
Widział ziemski Eden, jako młodszy dzieciak wszedł na jego teren, choć było to miejsce zakazane dla demonów.
Ale Asmodeusz był ciekawy. Ciekawy czegoś, co nie jest brudne i niebezpieczne. No.. I chciał ukryć się przed matką.
Wszystko skończyło się tym, że i tak go złapała i urządziła tak, że przez tydzień nie chciał wychodzić ze swoich komnat w pałacu w Gehennie. Myślał wtedy, że świat przygotowywany dla ludzi jest piękny.
Mylił się. Nie było piękniejszego ogrodu niż ten.
Kiedy został zapytany o owoce, gwałtownie pokręcił głową. Oczywiście, że chciał. Nie wiedział tylko czy może. Czy zasługuje.
Podświadomie czuł, że nie powinien o nie prosić.
- Nie chcę - nawet nie podziękował. Ale nikt nigdy niczego takiego go nie nauczył.
Bardzo ostrożnie ujął między palce rosnący obok biały kwiat; przypadkiem rozciął pazurem jego łodyżkę. Momentalnie go puścił i zwrócił na Lucyfera przestraszone spojrzenie, w którym jednocześnie ukrywała się jakaś groźba.
Siła przyzwyczajenia.

Lucyfer

Pokręcił tylko głową z rozbawieniem i jednym ze skrzydeł, strącił z drzewa jabłko. W końcu Bóg zakazał ich tylko ludziom. Aniołowie mogli w pełni cieszyć się ich cudownym smakiem. Kiedy tylko Lucyfer znów odwrócił się w stronę Asmodeusza, napotkał jego wystraszone spojrzenie, w którym kryło się wiele z drapieżnika. Od razu zauważył też, jego powód. Westchnął jedynie z rozbawieniem.
- Jesteś rozbrajający, Asmo - mruknął, wyciągając do niego ręce i mierzwiąc na nowo jego włosy. - Z jednej strony taki uroczy Aniołek, a jednak swoje już przeżyłeś, prawda?
Tym razem Lucyfer nieco spoważniał. Współczuł temu dziecku, tak jak tylko Anioł może współczuć. Gdyby tylko mógł, wcześniej zabrałby go z tego okropnego miejsca. Ale po pierwsze, musiał poczekać, aż Samael zapomni o swoim synu, a po drugie, musiał też ubłagać własnego Ojca... Co było rzeczą odrobinę trudniejszą, w gruncie rzeczy.
- Proszę. - Archanioł podał mu jabłko, świeży, zdrowy i duży okaz. - Podejrzewam, że będzie ci smakowało.
Tak właściwie, to nie zwrócił większej uwagi na przeciętą łodygę. To było oczywiste, że Asmodeusz ma ostre pazury. Dłonie nieprzyzwyczajone do przebywania z tak delikatnymi istotami jak kwiaty. Lucyfer zerwał kwiat do końca i już po chwili wplótł go w czuprynę Asmodeusza. Co wyglądało raczej zabawnie.
- No proszę, od razu wyglądasz jak prawdziwy Anioł! Wcale nie żartuję.

Asmodeusz

- Nie jestem uroczy - zaprotestował natychmiast.
On? Uroczy? Nawet nie wyglądał uroczo. Ani się tak nie zachowywał. Był księciem Gehenny. Był groźny i zły, nie uroczy.
Miało się wrażenie, że za chwilę na modłę małych dzieci zrobi naburmuszoną minę. Czego by o nim nie powiedzieć, dalej był tylko dzieckiem. Dziwnym, bo dziwnym, momentami zbyt dojrzałym, ale dzieckiem. Miewał humory.
Niepewnie przyjął podarowane mu jabłko. Obejrzał je ze wszystkich stron i powąchał ostrożnie.
Wyglądało apetycznie. Równie dobrze pachniało. Już miał zaryzykować ugryzienie owocu, kiedy dłoń Lucyfera zaczęła majstrować przy jego włosach, niebezpiecznie blisko ciemnych różków.
Twarz dziecka oblał ledwie widoczny rumieniec. Nigdy nikt nie robił niczego takiego, nie wiedział jak zareagować. Wiedział, że w jakiś sposób go to krępowało.
- Nie jestem Aniołem - zaprzeczył. W jego tonie pobrzmiewała boleśnie dojrzała nuta goryczy. Książę Gehenny rzadko pozwalał sobie na sentymenty. Mimo młodego wieku zdawał sobie sprawę z tego, że z nimi zginie.
Podciągnął kolana pod brodę i objął je rękami. Ogon wysunął się z jego rękawa, tuż obok nóg Lucyfera, ale tym razem chłopiec nie chował go.
Instynkt kazał mu wierzyć w to, że nawet jeśli go nie zabiją, to i tak wróci do Gehenny. Chciał tylko wiedzieć kiedy..
- Kiedy wrócę... - zawahał się. Dom, tak. Gehenna była jego domem. Ale nie chciał jej tak nazwać. - Do matki?

Lucyfer

- Hn? - Spojrzał na Asmodeusza jawnie zdziwiony. - Jak to, nie Aniołem?
Przez moment dokładnie przyglądał się chłopcu, aby już po chwili obwieścić tonem znawcy.
- Ja tutaj widzę Anioła - stwierdził. Potem uniósł buzię chłopca, tak by Asmo spojrzał na niego. - Śliczna buźka, jak u Aniołka.
Zaczął wyliczanie. Potem potargał jeszcze jego włosy i chwycił ostrożnie górne skrzydełka.
- No i skrzydła. Anioły mają skrzydła, prawda? A ty, masz nawet dwie pary, Anielskich skrzydeł - ciągnął dalej. Zaraz potem zaczął łaskotać nieco zaskoczonego Asmo. Okręcił go dookoła, aż chłopiec nie wylądował na jego kolanach.
Lucyfer dotknął otwartą dłonią jego klatki piersiowej i uśmiechnął się ciepło.
- A przede wszystkim, Asmo, masz serce. I wierzę, że jest dobre, takie jak każdego innego Anioła - dokończył, podając mu jego owoc z powrotem.

Asmodeusz

Powolutku zaczynał nabierać swojej normalnej pewności siebie. Na razie nikt nie robił mu krzywdy, więc nastawiał się na to, że zrobią to, kiedy im uwierzy.
Nikt nigdy nie był w stosunku do niego tak ciepły, czy nawet zwyczajnie miły.
Nie wiedział co ma z tym fantem zrobić, więc starał się reagować tak, jak się tego nauczył.
Jeśli czegoś nie rozumiał, był do tego nastawiony wrogo.
Rzucił Lucyferowi ostrzegawcze spojrzenie, a kiedy ten dotknął jego skrzydeł, jego ogon zakołysał się niespokojnie. Zacisnął lekko dłonie.
Atmosfera rozluźniła się, kiedy Niosący Światło zaczął go łaskotać. Asmodeusz roześmiał się mimowolnie.
Kompletnie nie był odporny na tego typu zabiegi, bo nikt wcześniej nie robił niczego takiego. Taaa, stanowczo dalej był dzieckiem.
Może i dziwnym, może i powszechnie znienawidzonym, może i niebezpiecznym, ale dalej dzieckiem.
Mina zrzedła mu dopiero kiedy Lucyfer znów postanowił dać mu argument na temat jego anielskości.
- Nie. Ono nie jest dobre. Nie może być - zwlókł się z kolan bruneta.
Jakby mogło? Był dzieckiem, a już miał na koncie kilkadziesiąt istnień, z których część zabił dla rozrywki. Już niszczył i prowokował do niezgody. Jego ojciec dopilnował też, żeby Asmodeusz poznał nieczystość fizyczną. Nie miały dla niego znaczenia ani więzy krwi, ani fakt, że Asmo miał wtedy zaledwie 6 lat.
Nie był dobry. Nie był czysty w żadnym tego słowa znaczeniu. I nie zasługiwał na Niebo. Napawało go to pewnym rodzajem żalu, ale zaakceptował tę myśl właściwie dokłanie w momencie, w którym zamarzył o zobaczeniu Królestwa Niebieskiego.
Żeby już nic nie mówić, nieco niepewnie ugryzł odzyskany owoc.
Zamrugał zaskoczony. Było niesamowicie dobre.

Lucyfer

Chciał już odpowiedzieć, co myśli o takim podejściu Asmo, zaszczepić mu chociaż trochę wiary w swoją własną dobroć. Ale właśnie w tym momencie, chłopiec wgryzł się w owoc. Lucyfer nie mógł powstrzymać rozbawienia, kiedy jego ogon wyprostował się i zadrżał z przyjemności, pozwolił więc sobie na cichy, ale przyjacielski śmiech. Nie. W ogóle nie było mowy o tym, żeby to dziecko mogło być złe do szpiku kości.
Jeśli ktoś potrafi docenić smaczne owoce, musi mieć w sobie chociaż odrobinę dobra. Lucyfer wiedział, że Asmodeusz tę odrobinę posiada. Pozostawało jedynie, tę odrobinę wyciągnąć na światło dzienne i pozwolić się jej rozrosnąć.
- Smaczne, prawda? - Zapytał, chociaż już właściwie znał odpowiedź na swoje pytanie. Mały Asmo niemal pochłonął jabłko, nie zostawiając właściwie nic oprócz ogryzka. Anioł musiał mu go zabrać, bo i te resztkę chłopiec z chęcią by zjadł. - Tej części się nie je, Asmo.
Pouczył go z uśmiechem i strącił jeszcze jeden owoc z gałęzi. Tak, by spadł prosto w ręce chłopca. Jeśli aż tak mu smakowały, mógł jeść do woli. W Niebiańskim Ogrodzie nigdy nie brakowało owoców. Specjalnie wybrane Anioły dbały o to miejsce jak o własne serca.
- Zapytałeś mnie, kiedy wrócisz do Lilith i jej Gehenny - odezwał się po chwili Niosący Światło. Asmo niemal od razu skupił na nim całą swoją uwagę. - Chcesz tam wracać? Nie mogę trzymać cię tutaj siłą. Jeśli Niebo ci się podoba, możesz tutaj zostać. Wystarczy, że nie będziesz rozrabiał i nauczysz się paru zasad, według których żyjemy. Należysz do tego miejsca, tak jak do Gehenny. Pytanie tylko, gdzie wolisz żyć?

Asmodeusz

Zaszczepienie mu wiary we własną dobroć było dość skomplikowanym i zapewne długotrwałym procesem. Sądził, że jest istotą zrodzoną dla cienia: nie bolało go to (może tylko czasem, bardzo fizycznie. I może troszeczkę miał ochotę rzucić Gehennę w cholerę, na rzecz jakiegokolwiek ze światów stworzonych przez Pana, choćby pustej, niezajętej jeszcze przez żadne istoty rozumne ziemi), bo traktował to jak normę.
- Da sze żjeść - wymamrotał z pełną buzią.
Właściwie naprawdę wyglądał jak mały, podwórkowy łobuziak, który niby jest przywódcą bandy szarpiącej dziewczyny za warkocze i biegającej z kijami podbijać wyspy piratów. Nigdy co prawda nie bawił się w coś takiego... Ale miał własne rozrywki. Bardzo dopasowane do Gehenny.
Przyjął drugie jabłko z niejaką wdzięcznością - oczywiście, że grzeszył brakiem umiaru w jedzeniu i piciu, tylko dzięki wyjątkowo dynamicznemu trybowi życia dalej był zwykłym, szczuplutkim chłopcem, nie małą, toczącą się kulką - choć podziękować, nie podziękował.
Nawet mu nie przyszło do głowy, że powinien.
Kiedy usłyszał o Lilith, zerknął na Lucyfera z ukosa. Jasne. Nikt go nie zmusza. A to przed chwilą, to co, za przeproszeniem? Wnieśli go na siłę. Po dziecięcemu z niezadowoleniem nadął policzki.
- Nie wiem, gdzie chcę być - powiedział w końcu, po przedłużającym się milczeniu.
Jego spojrzenie zdradzało jego wątpliwości: bał się Nieba, bał się Aniołów, ale jednocześnie desperacko chciał zostać przy nich. Tyle, że tutaj będzie jeszcze większym wyrzutkiem niż tam na dole. Tam był Władcą.
- A inni... Nie wyrzucą mnie?

Lucyfer

- Nie wyrzucą cię, nie mają takiego prawa - odpowiedział, wstając z ziemi, kiedy tylko Asmo dokończył drugie jabłko. Uśmiechnął się do niego lekko. - Chodźmy. Robi się już późno, przejdziemy się w stronę Pałacu.
Zadecydował, wyciągając rękę w stronę chłopca. Niemniej jednak, Asmo postanowił wstać, nadal nieco nadymając policzki. Jego ogonek unosił się odrobinę nad ziemią i chwiał w obydwie strony. Lucyfer westchnął jedynie z dezaprobatą i znów rozczochrał mu włosy. Uważając jedynie, by kwiatek nie wysunął się z kosmyków.
- Asmo - zaczął, spoglądając w jego stronę. - Jeśli ktoś ci coś daje, albo robi dla ciebie coś miłego, podziękuj mu. Będzie wtedy takiej osobie miło. Tak właśnie postępujemy w Niebie. Nie wymagam od ciebie, żebyś od razu o tym wiedział. Potraktuj to jako lekcję pierwszą, co ty na to?
Widząc nieco niepewne spojrzenie chłopca, nie mógł się oprzeć i znów trochę go połaskotał. Powolnym krokiem szli w kierunku wyjścia z Ogrodu. Lucyfer nie potrafił się powstrzymać przed myślą, jak naprawdę Aniołowie przyjmą Asmodeusza. Nietolerancja była rzadkością wśród Aniołów. Niemniej jednak nigdy nie było w Niebie sytuacji podobnej do tej.
Lucyfer westchnął w myślach. Czy to dobrze, narażać dziecko na odrzucenie? Ale z drugiej strony, tutaj będzie bezpieczny. I kochany przynajmniej przez dwie osoby. Jego i Boga. Reszta Aniołów z pewnością przekona się z czasem.

Asmodeusz

Pałac? To było to miejsce, do którego Asmodeusz chciał iść najmniej.
Niemniej jednak, jak na odważnego Księcia Piekieł przystało postanowił zmierzyć się z wyzwaniem. Dumnie uniósł główkę i z miną "łaski bez" podniósł się z ziemi. Jego ogonek kołysał się niespokojnie, ale Asmodeusz dalej próbował zgrywać tego złego.
Obraz prysł, kiedy przyszło do poznawania panujących w Niebie reguł.
Kiedy usłyszał upomnienie dotyczące swojego zachowania rzucił Lucyferowi niepewne spojrzenie. Ukarzą go za brak kultury? Odruchowo zacisnął ręce.
Reakcja Lucyfera podpowiedziała mu, że na razie mu się upiekło. Cóż. Na przyszłość postara się zapamiętać...
Chociaż już czuł się dziwnie na myśl, że on, Władca Gehenny (nie ma co, mały, ale dumny) ma dziękować komukolwiek. Z drugiej strony, jabłka były dobre...
Od niechcenia wymamrotał jakieś podziękowanie. Nie szło mu najlepiej, ale, cóż.. Pierwsze próby.
Kiedy wychodzili, Asmodeusz kątem oka przyglądał się ogrodowi. Chwilę później nie był w stanie powstrzymać się od otwartego kręcenia głową i spoglądania we wszystkich interesujących kierunkach.
W pewnym momencie niemalże zwiał Lucyferowi tylko po to, żeby wleźć na drzewo. Niosący Światło śmiał się z niego, ale obiecał, że wrócą tutaj następnego dnia.
Oczywiście, Asmodeusz odburknął, że wcale mu na tym nie zależy.
Jego pewność siebie zniknęła dokładnie w momencie, w którym znaleźli się przed Pałacem.
Ogrom budynku zupełnie chłopca onieśmielał: co prawda jego osobisty dom w Gehennie był podobnych rozmiarów.. Ale przed nim stał cud architektury. Monumentalne kolumny i masywny strop niemalże jaśniały własnym światłem, były jednocześnie mocne i kruche, śnieżnobiałe i zupełnie przezroczyste, lśniące i matowe, jednocześnie boleśnie materialne i rozpływające się w palcach. Asmodeusz nie rozumiał.
Schował ogon pod szatę, a kiedy tylko przekroczyli próg, zakrył dłońmi rogi i zacisnął oczy. Nie pasowały tutaj, pół-demon wręcz desperacko chciał je ukryć.
Bał się patrzeć, bo bał się tego co mógłby zobaczyć.

Lucyfer

Podczas całego spaceru nie spuszczał z małego Asmodeusza wzroku. Cieszył się jego entuzjazmem i tym, jak ciekawsko rozgląda się dookoła. Jak chłonie całe piękno Nieba. Jak mogli nie pokazać mu tego wszystkiego wcześniej? Lucyfer śmiał się niemal przez całą drogę. Najpierw, kiedy chłopiec wskoczył na drzewo, a potem, kiedy uparcie udawał złego i twardego demona, któremu wcale nie zależy, żeby wrócić tutaj następnego dnia. Asmo chciał dotknąć wszystkiego, zbadać każdą roślinę i każdego ptaka, którego widział. Jednego z Królewskich Pawi chciał nawet złapać, ale na całe szczęście, pierzasty zdążył czmychnąć w krzaki. Lucyfer nie sądził, by Asmodeusz chciał zabić Pawia, ale mógłby to zrobić zupełnie przypadkowo. Niemniej jednak, patrzenie, jak gania za nim po parku, było naprawdę zabawne.
Admo uspokoił się dopiero, kiedy stanęli przed Pałacem. Był naprawdę imponujący, ale Lucyfer po prostu zdążył się już do niego przyzwyczaić. Zobaczył, jak chłopiec chowa swój ogon i stara się zakryć rogi. Westchnął cicho i przykucnął przy nim.
Chwycił jego ręce w swoje.
- Asmo, nie wstydź się rogów i ogonka - zaczął, uśmiechając się. - Są częścią ciebie, a ty częścią Nieba. I nie martw się, możesz patrzeć na to wszystko bez obawy. To wszystko jest po części twoje.
Jakby chcąc dodać Asmodeuszowi otuchy, połaskotał go lekko pod szyją, a potem ucałował w jeden z różków. Biła od nich jakaś demoniczna energia, niemniej jednak, nie przeszkadzała Lucyferowi. Wydała mu się zupełnie naturalna i wcale nie taka zła. Gdyby miał określić jej charakter w tym momencie, użyłby słowa "spłoszona".
- Wejdźmy do środka.
Hol Pałacowy był jeszcze piękniejszy, niż sama budowla z zewnątrz. Wszystko było niemal krystalicznie czyste, piękne i jasne. Emanujące niemal zewsząd miłością. Od strony schodów dobiegały głosy rozmawiających Michała i Rafaela. Ale jeszcze nie było ich nawet widać.

Asmodeusz

Nie chodziło nawet o sam wstyd. Chłopiec po prostu bał się pokazywać w tym miejscu w takiej formie.
Wszystko było takie czyste, perfekcyjne, emanujące pięknem.
A on? On był... Brudny. Brzydki. W Gehennie sprawdzało się to niemalże idealnie, ale tutaj po prostu nie pasowało.
Chociaż Lucyfer prosił go, żeby tego nie robił, Asmodeusz i tak uparcie zakrywał różki. Wbił wzrok w podłogę.
Słyszał, że po schodach idą kolejni Archaniołowie, a im bardziej zbliżały się ich kroki, tym szybciej biło serce chłopca.
Bardzo chciał zachować zimną krew, przypomnieć sobie zdrową adrenalinę z Gehenny, ale nie potrafił. Najzwyczajniej w świecie się bał.
Ukryty pod szatą ogon kołysał się nerwowo, a Asmodeusz niemalże wbijał pazurki w rogi. Kiedy coś stuknęło na schodach nieco głośniej, zupełnie automatycznie cofnął się o krok.
Cały jego entuzjazm towarzyszący mu w Ogrodzie gdzieś wyparował.
Szalę przeważyło dobiegające z daleka oburzone fuknięcie i groźba wiecznej głodówki. Asmodeusz ostrożnie podniósł wzrok: po schodach śmignął drobny, niemalże srebrnowłosy - cholera, a może blondyn? Chłopiec sam nie wiedział - Skrzydlaty ni stąd ni zowąd zwalił się na ramiona innego Archanioła: wysokiego, świetnie zbudowanego, o trochę nie pasujących do męskiej twarzy lokach.
- Uch, ty gnido niewdzięczna, nie będzie kolacji! No oddaj noo! - długowłosy, ewidentnie młodszy Archanioł próbował wyszarpnąć coś z rąk starszego. Nagle zwrócił wzrok na Lucyfera. - Lulu, powiedz mu coś! Znów mi zabr.. O?
Zerknął na Asmodeusza.
Dziecko natychmiast ukryło się za szatami Niosącego światło. Jedną ręką wczepił się w materiał, drugą dalej usilnie próbował zakryć różki.


Lucyfer

- Heh, no nic - mruknął, kiedy chłopiec mimo wszystko, nie chciał przestać się zakrywać. Lucyfer doszedł do wniosku, że kiedy Asmodeusz zadomowi się w Pałacu, po prostu zam z tego zrezygnuje. Był wyjątkowy, nie trzeba było tego ukrywać. Przynajmniej nie w Niebie.
Wyprostował się, akurat po to by zauważyć Michała i Rafaela schodzących po schodach. Jak zwykle starszy musiał ukraść blondynowi jego ulubiony zestaw do gry w go. Lucyfer westchnął głośno, kręcąc na nich obu głową. Już miał coś odpowiedzieć na pytanie brata, kiedy mały Asmodeusz wczepił się w jego szatę. Jego pazury przecięły materiał, ale chłopiec był zbyt wystraszony, by to zauważyć. I dobrze, Archanioł przeczuwał, że wtedy poczułby się jeszcze gorzej.
Wziął Asmo na ręce i ruszył w stronę braci.
- Nie ma się czego bać Asmo, nic ci nie zrobią - mruknął, uśmiechając się do niego łagodnie.
- No patrzcie, patrzcie - zaczął Michał, swoim dość niskim, mocnym głosem. - Kogo my tu mamy? Jak pierwszy dzień?
- Całkiem nieźle - Lucyfer odpowiedział na pytanie, zadane raczej do niego. - Mówiłem ci, Misiek, że on wcale nie jest taki zły i pasuje tutaj jak ulał!
Rafael, zupełnie nie zwracając uwagi na rozmowę Archaniołów, ani na to, że Lucyfer uspokajająco gładzi chłopca po plecach, po prostu się nad Asmodeuszem nachylił. Obszedł Niosącego Światło, tak by móc spojrzeć w czerwone oczy pół-anioła, pół-demona.
- Nie bój sie mnie - mruknął Rafael, kiedy Asmo jeszcze mocniej wtulił się w szyję Lucyfera i spróbował zakryć się skrzydłami. Tym razem Michał też zwrócił na Księcia uwagę.

Asmodeusz

Kiedy Rafael oglądał go ze wszystkich stron czuł się jak zwierzę, które ktoś zaraz podda wiwisekcji. Rzucił Archaniołowi przerażone spojrzenie i odruchowo wtulił się w Lucyfera. Nieco napuszył skrzydła, ewidentnie chcąc się nimi zasłonić.
Zagryzł dolną wargę, jednocześnie chcąc odwrócić wzrok od eozynowych - nie, nie potrafił określić tego koloru inaczej - wręcz oczu Lekarza Niebios i bojąc się stracić go z oczu.
Nie wiedział, że Archanioł ma już takie zawodowe spaczenie. Myślał, że zrobił coś złego.
- Przepraszam - zreflektował po chwili Rafael i nie wiedzieć czemu pokręcił sceptycznie głową. Ścięte prosto na wysokości brody ni to ciemnofioletowe, ni to czerwonaworóżowe włosy mimo zupełnego braku wiatru poruszyły się razem z nim. Sanitariusz zawsze coś tam w tej swojej głowie układał, zawsze był do wszystkiego sceptycznie nastawiony i nigdy prawie nie dzielił się swoimi spostrzeżeniami. Dzisiaj jednak zrobił wyjątek.
- I z której ty strony, dziecko, jesteś groźne? - wzruszył ramionami.
Pan Gehenny jakoś wcale nie poczuł się uspokojony.
Niepewnie popatrywał na Michała. Rosły Archanioł o twardym spojrzeniu wzbudzał w nim jeszcze większy lęk.
Gdzieś na dnie krwistoczerwonych oczu lśniła groźba: Asmodeusz był gotów w każdej chwili zacząć się bronić. Ale kiedy nagle czyjaś delikatna ręka ciekawsko, choć ostrożnie, chwyciła jego ogon, niemalże pisnął ze strachu. Odwrócił się gwałtownie.
Gabriel, zbity z tropu, spoglądał na wszystkich z głupią miną.
- Przepraszam - bąknął, natychmiast puszczając. - Nie chciałem cię wystraszyć, ja tak tylko, z ciekawości...
Odsunął się na wszelki wypadek.
Wielki, groźny i przerażający Pan Gehenny niemalże się rozpłakał.

Lucyfer

Pozostali Archaniołowie niemal jednocześnie zaczęli się śmiać. Michał - tubalnie i głośno, Lucyfer tak jak zwykle, a Rafael chichotał, zakrywając usta dłonią. Jedynie Asmodeusz i Gabriel nie mieli pojęcia, co ich tak rozbawiło. I o ile Gabriel po prostu się krótkotrwale obraził, jak to zazwyczaj bywało, o tyle mały chłopiec wystraszył się jeszcze bardziej.
Lucyfer, kiedy tylko się uspokoił, poprawił Asmodeusza w swoich ramionach, tak by im obu było wygodniej. Mimo tego, że pazurki chłopca naruszyły jego skrzydła, wbijając się w nie, nie było to aż tak bolesne by zrezygnować ze wspierania Asmo. Takie niegroźne ranki zagoją się raz dwa, nie będzie po nich nawet śladu.
- Szzz - wymruczał, ponownie zaczynając głaskać chłopca. - Spokojnie maleństwo, nikt nie zamierza ci tutaj zrobić krzywdy. Wiem, że można bać się tych resztek brokułów między zębami Miśka ale...
W tym momencie Lucyfer dostał przez łeb i tym razem już wszyscy Archaniołowie zaczęli się cicho śmiać. Rafael pokręcił jedynie głową.
- Zabierz to dziecko do jego pokoju, zanim serce wyskoczy mu z piersi ze strachu - zasugerował Lekarz, a zaraz potem pociągnął Michała za szatę i razem udali się w stronę wyjścia z Pałacu. Zapewne po to, by udać się na wieczorne modlitwy. Kiedy tylko oddalili się odrobinę, znów zaczęli się przekomarzać.
Lucyfer spojrzał na Gabriela i mrugnął do niego.
- Chodź, odprowadzimy naszego nowego brata do jego sypialni, co ty na to? - Zapytał blondyna. - Asmo, już wszystko w porządku? Nie musisz się bać. Kto jak kto, ale Gabi z pewnością nie zrobi ci krzywdy.

Asmodeusz

Kiedy Archaniołowie zaczęli się śmiać nie wiedział czy powinien się śmiać razem z nimi, czy bać jeszcze bardziej. Wybrał opcję numer dwa.
Zupełnie nieświadomie wbił pazury w brzegi alabastrowych skrzydeł Lucyfera i - na wszelki wypadek! - owinął ogon wokół jego ramienia. Schował głowę w ramionach.
Asmodeusz Pierwszy Odważny. Asmodeusz Pierwszy Groźny. Asmodeusz Pierwszy Bezwzględny.
Wszystkie tytuły jakie mógł mieć, szlag trafiał.
Szczególnie nieufnie spoglądał na Gabriela; demonie ogony były wyjątkowo wrażliwe, niemalże tak samo jak anielskie skrzydła. Szarpanie czy deptanie go było równie bolesne jak zrobienie nagłego złamania otwartego. Dlatego nagłe łapanie go Pan Gehenny uznał za zły omen.
Jeszcze gorszym omenem wydawał się nagły cios od Pana Zastępów - Asmodeusz nie wytrzymał, w jego oczach zgromadziły się łzy.
Cios nie był skierowany na niego co prawda, ale jednak...
Kiedy tylko Michael i Rafael wreszcie opuścili pomieszczenie, dziecko odetchnęło z ulgą. Chociaż był jeszcze Gabriel. Ale ten póki co utrzymywał słuszny dystans.
Asmodeusz popatrywał na niego nieufnie.

Gabriel

Uniósł dłonie w obronnym geście.
- Nie dotykam, obiecuję!
Uśmiechnął się przekonująco. Po chwili stanął obok Lucyfera i swoim - jeszcze z czasów dzieciństwa - zwyczajem, zupełnie odruchowo też schwycił bok jego szaty.
Nie ma co, Lucyfer był niejako Niebiańską Niańką.
- Lulu, a on pójdzie do szkoły? - z zaciekawieniem przekrzywił głowę.
Stalowoszare tęczówki przechodzące w przygaszony błękit popatrywały uważnie na Niosącego Światło. Małe anielskie dzieci z reguły chodziły do czegoś na kształt szkoły; uczono je czytać, pisać, ale także układać modlitwy, stróżować innym istotom, rozpoznawać inne istoty nieśmiertelne... Były też zajęcia z Demonologii, ale Posłaniec szczerze wątpił w to, że Asmodeuszowi by się przydały. Dzieciak wiedział na ten temat więcej niż niejeden wykładowca.

Lucyfer

Uśmiechnął się do Gabiego, kiedy ten chwycił jego szatę i zupełnie naturalnie, objął go jednym ze swoich skrzydeł. To już po prostu weszło mu w nawyk. Powstrzymywał się przed tym gestem jeśli chodzi o Asmo, tylko dlatego, że chłopiec mógł się wystraszyć.
- Przepraszam, że cię tak przestraszyliśmy - zwrócił się do czerwonookiego. - Teraz będzie spokojniej. Masz moje słowo.
Uśmiechnął się pogodnie do Asmodeusza i mrugnął do niego, kiedy ten tylko na niego spojrzał. A potem oboje zwrócili swoją uwagę na Gabriela, nawet jeśli chłopiec udawał, że wcale nie słucha.
Lucyfer doskonale wiedział, że słucha, bo i zacisnął mocniej pazurki na jego skrzydłach, kiedy Gabriel wspomniał o szkole i uczęszczaniu do niej. Właściwie, Niosący Światło (a w tym wypadku Niosący Asmodeusza) nie sądził, by jak na razie to był dobry pomysł. Najpierw trzeba było Asmo oswoić z Niebem, pokazać jak się tutaj funkcjonuje, przekonać go, że wcale nie musi się bać Archaniołów. Kto wie, może Bóg zechce się z nim spotkać? Niemniej jednak, gdyby tylko Asmodeusz chciał, jak najbardziej mógłby zacząć chodzić do szkoły.
Z drugiej strony, dzieci bywają okrutne...
Lucyfer ostatecznie westchnął.
- Na pewno nie teraz - odparł, mając ciężki orzech do zgryzienia. - Myślę, że najpierw pouczymy go trochę w domu, a potem, jeśli tylko zechce... Zgadzasz się Asmo?


Asmodeusz

Szkoła? On nie chciał do żadnej szkoły. Do szkoły musiałby chodzić sam. W Gehennie też były tego typu placówki, ale Asmodeusz nigdy do żadnej nie uczęszczał. Nie musiał. Znał pismo Piekieł, potrafił czytać spisane nim książki, a i tak zbyt często tego nie robił. Nie rozumiał treści zawartych w większości z nich. Próbował kiedyś nauczyć się tej dotyczącej magii, ale nie dawał sobie z nią rady.
A teraz chcieli go wysyłać do szkoły? W szkole na pewno jest mnóstwo Aniołów. Asmodeusz nie chciał ich poznawać.
Kiedy tylko Gabriel skończył wymawiać pytanie, czerwonowłosy natychmiast gwałtownie pokręcił głową.
- Wolę w domu - mruknął niepewnie.
Dopiero kiedy doszli do jego pokoju zorientował się, że wbijał pazurki w skrzydła Lucyfera. Natychmiast puścił i spojrzał na niego ze strachem.
- Przepraszam!

Gabriel

Spojrzał sceptycznie na jedno ze skrzydeł Lucyfera. Nic wielkiego, zagoi się za kilka minut. Nie odzywał się, żeby nie przestraszyć Księcia Gehenny, ale w duchu myślał, że chciałby mu delikatnie zwrócić uwagę.
Właściwie sam tego nie pojmował, ale czuł, że powinien być bardziej zaborczy w stosunku do Niosącego Światło. Całą uwagę poświęcał nowemu dziecku: Anioł Zemsty wiedział, że Asmodeusz był mały, wystraszony, potrzebował opieki... Ale, jakoś tak...
Przywykł do myśli, że Lucyfer jest jego. I dziwnie się czuł kiedy myślał, że już nie będzie jego jedynym oczkiem w głowie.
- Nie zje cię, nie przejmuj się - uśmiechnął się tylko.
Otworzył drzwi do sypialni Asmodeusza.
Młody panicz musiał być zachwycony: pomieszczenie było przestronne, urządzone ciepło, ale ze smakiem, poniekąd przystosowane do potrzeb dziecka...
- I jak?


Lucyfer

- Tak też myślałem - uśmiechnął się lekko, widząc niepewną minę Asmo. Na szkołę zdecydowanie było jeszcze za wcześnie. Teraz natomiast była idealna chwila, żeby Asmodeusza wyszykować do snu. Nie miał pojęcia, jak chłopiec przyjmie przymus kąpieli, bo pamiętał, że sam za dzieciaka wręcz nienawidził, kiedy Michał próbował myć jego skrzydła... Niemniej jednak, samodzielne kąpiele to coś cudownego.
Asmo cały zesztywniał w jego ramionach, kiedy zauważył, w co przez ostatnie kilka minut wbijał pazurki. Lucyfer mrugnął do niego.
- Nic się nie stało - powiedział uspokajająco. Nie zamierzał przecież ochrzaniać Asmo za coś, co zrobił zupełnie naumyślnie. Po za tym, pierwszy dzień w Niebie musiał być dla niego naprawdę stresujący. Najwyższy czas, żeby dać mu trochę czasu dla siebie.
- No, a jak ci się podoba pokój? - Zapytał, kiedy całą trójką weszli do środka.
Pomieszczenie zdecydowanie było duże. Wielkie okna umiejscowione na jednej ze ścian, nie dość, że prowadziły na kwiecisty balkon, dawały niezapomniany widok nieba, teraz różowego przez zachodzące słońce. Chmury wyglądały niemal jak wata cukrowa, a białe, lekkie firanki dodawały jeszcze wszystkiemu jakiejś takiej magiczności i jasności.
Po lewej stronie stało duże, ciepłe łóżko, z obszerną kołdrą i kilkunastoma poduszkami. Lucyfer przypuszczał, że to Gabriel położył obok pluszowego misia. Kiedy Asmodeusz nie patrzył akurat w ich stronę, Lucyfer spojrzał na Gabiego, a potem klepnął go lekko skrzydłem. Skinął głową w podziękowaniu. To był naprawdę miły gest.
Trochę na prawo od łóżka, znajdowało się wejście do łazienki. Natomiast na resztę pokoju składał się puchaty, biały dywan na samym środku, stolik z czterema krzesłami, a dalej, pod ścianą, szafa z książkami dla dzieci, dwie szafy na ubrania i biurko. Generalnie, było całkiem przyjaźnie.


Asmodeusz

Pokojem był, co tu dużo mówić, zachwycony. W jego osobistym pałacu w Gehennie pomieszczenia były równie monumentalne, ale nigdy tak pięknie. Tam nie było delikatnego, miękkiego wręcz światła wpadającego przez wielkie okna, idealnie białych firanek i pluszaków na wielkich łóżkach. Nie było pastelowych barw i unoszącego się w powietrzu słodkawego, ale nie nachalnego zapachu.
Czerwonowłosy nieco nieśmiało poruszył się w ramionach Lucyfera, a już po chwili zaczął się nieco niecierpliwie wiercić. Niosący Światło z uśmiechem postawił go na ziemi.
Ogon dziecka dalej kołysał się nieco niespokojne, ale poza nutką ostrożności i wcześniejszego podenerwowania, zdecydowanie dominowała w nim ciekawość.
Zwyczajna, dziecinna ciekawość.
- Bardzo się podoba - zawahał się. Kazali mu starać się być uprzejmym. - Dziękuję - dodał po chwili.
Uśmiech Gabriela podpowiedział mu, że dobrze zrobił.
Nieco niepewnie wdrapał się na łóżko i badawczo przyjrzał się pluszowej zabawce.

Gabriel

Uśmiechnął się tylko i mrugnął do Niosącego Światło. Miał dziecku odmawiać zabawek? Zwłaszcza dziecku, które zwykło bawić się żywymi istotami?
Stanowczo musiał mu podarować coś normalnego.
- To ja chyba nie będę wam przeszkadzał, hm? Asmo stanowczo lepiej czuje się w twoim towarzystwie - uśmiechnął się.
Gdzieś w środku kłębiło się w nim kłujące, nachalne uczucie, którego kompletnie nie rozumiał, ale nie zamierzał złościć się na dziecko. Co to, to nie.
Stanął na palcach, delikatnie pociągnął Lucyfera za rękaw zmuszając go, by ten się lekko pochylił i musnął ustami jego policzek. Jakoś tak, przywykł żegnać się w ten sposób.
- Będę u siebie, w razie czego - pomachał Asmodeuszowi ręką i już go nie było.

Lucyfer

Kiedy mały chłopiec zaczął nieco się wiercić, Archanioł uśmiechnął się lekko i postawił go na ziemi. To był całkiem dobry znak, jeśli dziecko nie chciało jedynie wczepiać się w niego i chować. Ta ciekawość Asmo była niemal rozbrajająca, zwłaszcza, kiedy wszedł na łóżko i zobaczył zabawkę. Lucyfer pomyślał z pewnym bólem w sercu, że to pierwsza, jaką młody Książe kiedykolwiek miał. Naprawdę, dlaczego nie zabrali go zaraz po narodzinach? Miałby zdecydowanie lepsze życie.
Uśmiechnął się i skinął głową, kiedy chłopiec podziękował. Trochę koślawo, ale zawsze to coś. Spojrzał na Gabriela, akurat w momencie, kiedy ten unosił się by go ucałować. Archanioł zaśmiał się cicho i objął na moment Posłańca.
- Przyjdę do ciebie potem - zapowiedział, głaszcząc go lekko po włosach, tak na odchodne.
Kiedy Gabriel zniknął za drzwiami, Niosący Światło przysiadł się do Asmodeusza na łóżku. Chłopiec ostrożnie oglądał pluszaka, robiąc przy tym całkiem zabawną minkę.
- Może nadasz mu jakieś imię? - Zasugerował Lucyfer, wskazując palcem na pluszowego misia. Był całkiem ciekawy co chłopiec wymyśli. Gabriel swojego pierwszego misia nazwał Uzi. A jego własny nazywał się dumnie Pan Łatek. Kiedy był jeszcze mały pamiętał jak modlił się do Ojca tylko po to, żeby ten dał reprymendę Michałowi, który ciągle zabierał mu zabawki... To było śmieszne wspomnienie, jak tak patrzył na to z perspektywy czasu.
- Chodź Asmo, porozglądasz się w pokoju jak już się wykąpiesz, co ty na to? - Zapytał, uśmiechając się łagodnie i wstając z łóżka. Wyciągnął w kierunku dziecka rękę. - Mogę ci pomóc, albo zaczekać tutaj, jeśli chcesz.


Asmodeusz

Spoglądał na pluszową zabawkę z odrobiną niepewności. Szczerze mówiąc, to wcześniej nie miał w rękach niczego takiego.
Miał zabawki, oczywiście, że miał. Ale z reguły żywe. I z reguły żyły tak długo, jak długo chciał się nimi bawić.
Pluszowej nigdy nie widział... Ale sprawiała całkiem miłe wrażenie.
- To temu nadaje się imiona? - spojrzał z zaciekawieniem w martwe, czarne oczy zabawki. Przypominały trochę te należące do jego, że można go tak nazwać, psa, którego miał przez kilka lat. Niedawno został zabity przez grupkę nieoswojonych stworów szwendających się po lesie Gehenny.
Asmodeuszowi trochę go brakowało, bo lubił pupila, ale przywykł do tego, że tak kruche istoty umierają bardzo szybko.
- To może... - Zastanowił się. A dlaczego właściwie nie? - może Nox? Moje zwierzątko się tak nazywało.
Jego pupil miał oczy kojarzące mu się z nocą Gehenny - niemalże zupełnie czarną. Dlatego też Noc się nazywał.
Spojrzał pytająco na Lucyfera.
Kiedy przyszło do pytania o kąpiel przygryzł dolną wargę. Zdawał się czymś martwić.
- Pod warunkiem, że nie zmoczysz mi ogona - powiedział, dość ostrzegawczym tonem.
Rzucił Niosącemu Światło nieco nieufne spojrzenie. Ogon ważna sprawa.
Zwłaszcza wtedy, kiedy jest jedną z najbardziej unerwionych części ciała. O skrzydłach nie mówił, bo wydawało mu się, że skoro Lucyfer je ma, to sam wie, jak delikatne są.


Lucyfer


Tak właściwie, to jego skrzydła były słabym punktem, ale można powiedzieć, że całkiem je zahartował. To nie działało już w ten sposób, że kiedy ktoś wyrwał mu pióro, krwawiło i bolało przez wiele miesięcy. Jakoś tak, uodpornił się, a rany zarastały w przeciągu tygodnia. Nie wiedział, czego to sprawa, ale było to dla niego zupełnie naturalne, odkąd osiągnął Anielską pełnoletność. I odkąd Michał zaczął uczyć go walczyć.
Co się odnosiło do wody, jego skrzydła propagowały gorące prysznice, byczenie się w jacuzzi i wylegiwanie w wannie aż po szyje w ciepłej wodzie. Zupełnie nie tolerowały zimna. I dlatego Lucyfer potrafił biec w trybie przyspieszonym z łazienki pod kołdrę, nawet jako dorosły.
- Nox - powtórzył, po czym uśmiechnął się lekko. - Ładnie. Jeśli chcesz, możemy sprawić ci jakiegoś zwierzaka.
Wiedział o śmierci pupila Asmodeusza. Prawdę powiedziawszy, Archaniołowie przed ściągnięciem chłopca do Nieba trochę go inwigilowali. Ale to już mniejsza o to.
- Obiecuję, że będę uważał - odparł poważnie. Kiedy chłopiec ścisnął jego rękę razem poszli do łazienki. Asmo zabrał ze sobą swojego pluszowego misia.
Łazienka była duża, ale to, co było w niej największe to niezaprzeczalnie wanna. Okrągła, całkiem głęboka (Asmo woda sięgałaby do szyi gdyby napełnić ją całą) i z funkcją wodnego masażu. Lucyfer machnął ręką i za pomocą magii odkręcił wodę. Piżama Asmodeusza leżała na blacie, obok umywali, a dalej, na wieszakach, dwa duże, puchate ręczniki.
- Mam się odwrócić? - Zapytał, spoglądając na chłopca. No bo właściwie, to nie wiedział.

Asmodeusz

- Nie wiem, czy to dobry pomysł, większość zabijałem, a tutaj chyba nie wolno? - odparł spokojnie.
No co. Gonił zwierzaka, przypadkiem chwycił zbyt mocno, zwierzak umarł. Zdarza się. Bynajmniej dla niego nie było to ani nic niecodziennego ani niepokojącego.
Ale zdawało mu się, że gdyby zepsuł coś tutaj, Aniołowie mogliby być źli.
Widok wanny - o dziwo - powitał z entuzjazmem. W Gehennie mieli ciepłe kąpiele, a Asmodeusz wyjątkowo je lubił.
Nie lubił tylko kiedy musiał oglądać jak brała je jego matka. Co jakiś czas brała odżywczą kąpiel w krwi niemowląt. Asmodeusz nie lubił jej zapachu.
- Po co? - zapytał, zupełnie szczerze zdziwiony.
Nie rozumiał czegoś takiego jak wstyd wobec własnego ciała. Przy Skrzydlatych wstydził się tylko swojego ogona, różków i koloru skrzydeł. I oczu. Reszty ciała zupełnie nie. Bo i młody Książę Gehenny nie potrafił powiązać nagości z czymś krępującym. Może z czymś bolesnym, owszem: pamiętał jak cholernie bolało, kiedy demony zażądały wypalenia mu na plecach symboli Władcy Gehenny. Brzydkie blizny ciągnące się wzdłuż kręgosłupa, od szyi aż po krzyż, zostały mu do dzisiaj. Pamiętał też ból, kiedy ojciec postanowił wytłumaczyć mu o co chodzi we współżyciu, nawet jeśli Asmodeusz miał na ten temat wiedzę teoretyczną i nie pragnął - jak na razie - zgłębiać praktycznej. Cóż. Nikt nie pytał go o zdanie.
- Chyba, że tobie to przeszkadza - zreflektował po chwili.
Kiedy Lucyfer pokręcił głową, bezceremonialnie zabrał się za ściąganie szaty: i jak zwykle, kiedy z jakichś przyczyn założył tą bardziej oficjalną, ostatecznie zaplątał się w rękawie.

Lucyfer

Odnośnie zwierzątka, to tak, owszem, wiedział, że Asmodeuszowi czasami - przeważnie - zdarzało się zabijać swoich pupili. Niemniej jednak głęboko wierzył, że jeśli dobrać dla niego odpowiednie zwierze (najlepiej opancerzone) to mogłoby przeżyć i nawet stać się jednym z przyjaciół małego Księcia.
- Nie - odpowiedział. - W Niebie nie wolno zabijać - powiedział dość zdecydowanie, ale jego głos nadal miał przyjazny i ciepły ton. Po prostu brzmiał tak, jakby recytował jakąś ważną zasadę, której przestrzegał każdy i której trzeba było się w dzieciństwie nauczyć.
- Ale sądzę, że jeśli się postarasz, dasz radę - mruknął po chwili, a potem wyjął kwiatek z jego włosów i włożył do wazonika z wodą. - Oczywiście, jeśli miałbyś ochotę na zwierzaka. Zaproponowałbym ci żółwia. Jest ich kilka w ogrodzie.
To nie byłby taki zły pomysł, przedstawić Asmo dwa najstarsze żółwie jakie chodziły po ziemi, a które potem trafiły do Nieba. Były ogromne, niemal tak wysokie jak sam Lucyfer, a o szerokości już lepiej nie wspominać. Mimo, że miały okropnie ostre pazury i dzioby, to były jednymi z najspokojniejszych zwierząt jakie Archanioł kiedykolwiek spotkał. Po za tym, uwielbiały sałatę. A Lucyfer uwielbiał je nią karmić. I to ich szczęście w oczach kiedy przyniósł wielki kosz truskawek. Może Asmo mógłby się z nimi zaprzyjaźnić?
Nie przeszkadzało mu, oczywiście, to że Asmodeusz rozbiera się przy nim. Też specjalnie nie krępował się nagością, po prostu wolał być taktowny i upewnić się. Zwłaszcza, że plotki o tym co Samael zrobił swojemu synowi dotarły też do Nieba.
- Awww, jak uroczo - zaśmiał się, widząc zaplątanego w szaty chłopca. Podszedł do niego i ostrożnie pomógł mu się uwolnić. Zdjął do końca czarną szatę i odłożył ją na umywalkę. Uśmiechnął się do małego Asmo i wziął go na ręce. A potem usadził na brzegu wanny.
- O jakim zapachu olejek? - Zapytał, wskazując na półkę zastawioną buteleczkami...

Asmodeusz

Zagryzł wargę. W Niebie nie wolno zabijać. A on zabił już tyle żywych istot... Może nie powinien był się przyznawać? A co, jeśli postanowią ukarać go za grzechy, które popełnił w Gehennie?
Momentalnie lekko pobladł. Nie, nie chciał, żeby go ukarano. Kary kojarzyły mu się tylko z bólem, krwią, zapachem palonej skóry i błaganiami o zaprzestanie. Kiedy ojciec go karał... Asmodeusz zacisnął drobne dłonie w pięści. Ból miażdżonych po kolei kostek ogona albo zdzieranej z niego skóry, długie gojenie się ran powstałych po wyrywaniu mu piór, łzy i błagania, kiedy z zafascynowaniem ścierał okotną otaczającą nasadę jego rogów, uczucie towarzyszące wlewaniu poświęconej wody do gardła, a nawet chore eksperymenty ojca - Asmodeusz pamiętał, jak bardzo fascynowało go co się stanie, jeśli spróbuje obciąć mu kawałek ogona. A potem włożyć do ust tylko po to żeby sprawdzić, czy da się go wyjąć przez zatoki. Nie, tego się nie zapominało. Zwłaszcza, że później był doprowadzany do zdrowia. I znów raniony. I tak w kółko. Desperację tym wszystkim pogłębiał fakt, że choć wszyscy teoretycznie znali szaleństwo Samaela, nikt tak naprawdę nie słyszał o jego chorym sadyzmie. Bo kto spodziewał się, że zrobi coś takiego własnemu synowi tylko dlatego, że ten poprosi, żeby więcej nie zmuszał go do seksu? Albo nieopatrznie oświadczy, że chciałby się bawić, a ojciec zrozumie to na swój pokręcony sposób? Nie, nikt w Niebiosach nie wiedział, jak bardzo chory był serafin. I ile bólu potrafił przysporzyć.
Asmodeusz rzucił Lucyferowi wystraszone spojrzenie. Może naprawdę nie powinien był mówić o zabijaniu? Niosący Światło przecież go upomniał. I zdawał się być bardzo poważny. Po dłuższej chwili odwrócił wzrok. Właściwie to rzadko myślał o tym, czy dałby sobie radę gdyby kazano mu nagle zmienić sposób bycia. Właściwie to wcale o tym nie myślał.
Lucyfer nie wyglądał jednak na złego. W dodatku zapytał go o żółwia, nic nie mówił o karze. Może nie było tak źle? Lepiej było po prostu dostosować się do tematu.
- Żółwia? - jego głos brzmiał dużo mniej pewnie niż wcześniej. Mimo to, Książę Gehenny próbował robić dobrą minę do złej jego zdaniem gry. Nic się przecież nie działo, nikt nie robił mu krzywdy, więc chyba mógł czuć się bezpiecznie. - Nie, ja... Nie, nie chcę. One fukają..
Kiedyś miał żółwia. Nie zrobił mu co prawda krzywdy, ale nie dawał się głaskać. Fukał. Asmodeusz po prostu odniósł go tam, skąd go wziął.
No i... Taki flegmatyczny był. Nieruchawy. Nudny. Tak, jak każde dziecko, Pan Gehenny lubił dynamiczne pupile.
Kiedy dzięki pomocy Archanioła wyplątał się ze swojej szaty, rzucił mu nieco buńczuczne spojrzenie, na którego dnie pobrzmiewał jednak niepokój. No, ale, nie był uroczy, na Jasność! Jego ogonek zakołysał się z niezadowoleniem.
- Nie jestem uroczy - oświadczył tonem doświadczonego przez życie, dojrzałego starca.
Po chwili trochę się zmieszał. Olejek? Jaki znów olejek? Cholera jasna, znów coś było nie tak? Co zrobił? Olejki kojarzyły mu się nie najlepiej. Ojciec przecież nigdy nie używał ich do czegoś, co nie sprawiłoby Asmodeuszowi bólu. Właściwie to wręcz przeciwnie.
- Przepraszam - powiedział natychmiast, cofając się odrobinę. - Ja naprawdę przepraszam, proszę, ja obiecuję, rozumiem, nie wolno zabijać, nie dotknę nikogo... - w jego oczach zalśnił niepokój.
Zacisnął palce na trzymanej przez siebie szacie i odruchowo lekko się nią osłonił. Nagle poczuł, że wolałby być ubrany. Nie, bycie gwałconym nie sprawiało mu radości, bardzo chętnie by podziękował.
W ogóle nie wpadł na to, że olejek może być zwykłem olejkiem zapachowym mającym umilić mu kąpiel.
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
tsu

tsu


Liczba postów : 747
Join date : 15/03/2012
Skąd : inąd.

Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł Empty
PisanieTemat: Re: Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł   Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł EmptySro Cze 20, 2012 9:50 pm

Lucyfer


W swoim życiu widział już mnóstwo żółwi i owszem, spotkał też takie, które fukały. I przez to jak najbardziej rozumiał niechęć Asmodeusza. Niby takie małe, troszeczkę pokraczne i powolne stworzonko, ale w tym fukaniu było coś okropnie niepokojącego. Lucyfer zazwyczaj powoli wycofywał się z pola bitwy, kiedy jakiś żółw zaczynał wydawać dziwne dźwięki.
- Nasze nie fukają o tym cię mogę zapewnić - powiedział z uśmiechem i odłożył szatę Asmodeusza.
Oczywiście, że był uroczy z tym swoim małym, dziecięcym oburzeniem na twarzy. Gabriel kiedy był mniejszy też lubił się w ten sposób droczyć. Lucyfer pamiętał, że kilka dobrych lat temu Archanioł obraził się na niego i uciekł do lasu. Szukali go potem przez bite sześć godzin, a kiedy już się znalazł fukał na nich jak taki żółw właśnie.
- Pomyślę jeszcze - dodał po chwili. - Pancerniki też mamy. Tylko nie radziłbym grać nimi w piłkę, czują się wtedy obrażone.
Tak, Gabe musiał spróbować za młodu grania pancernikiem. Podobnie jak połowa, jeśli nie większość Niebiańskiego Przedszkola. Całe szczęście, że te zwierzaki nie chowały długo urazy i wystarczyło w ramach przeprosin zanieść im kilka smakołyków.
Lucyfer doskonale wyczuł zmianę, jaka zaszła w pół-demonie. Nagle z cichej ostrożności przeszedł do przepraszania w panice i Archaniołowi zajęło chwilę zorientowanie się, jaka była tego przyczyna. A kiedy już do tego doszedł. Cóż. Był w dość ciężkim szoku. Rozszerzył oczy i szybko zaprzeczył.
- Asmo, spokojnie - powiedział prawie w pośpiechu. - Nie zamierzam w żaden sposób cię skrzywdzić. Nie... Nie. I koniec. Chodziło mi o olejki do kąpieli. Wiesz, powstaje z nich piana i tak dalej.
Cholera.
Jak miał teraz mówić o olejkach jednocześnie unikając ich dwuznaczności!? Nosz niech to szlag trafi ułomności językowe.
Przezornie postanowił teraz Asmodeusza nie dotykać. Poczekał aż do chłopca dojdzie informacja, a potem skinieniem dłoni przywołał pierwszy lepszy olejek. Pomarańczowy.
- Może być? - Zapytał z nadzieją Lucyfer. Nawet nie zauważył jak jego własne światło z tego całego szoku oklapło.
I o ludzie, nawet podczas zmartwychwstania Boga nie odczuł takiej ulgi jak w momencie kiedy Asmo przytaknął głową i sam wpakował się do wanny. Ufff, matko kochana. Prawdopodobnie Lucyfer był przynajmniej w połowie tak przerażony jak Asmo wizją uprawiania... seksu. Matko nie! On myśleć o tym nawet nie mógł.
Uśmiechnął się lekko i wrzucił Asmodeuszowi do wanny gumowe kaczuszki. A niech sobie pływają.
Powrót do góry Go down
http://panhomarek.deviantart.com
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł Empty
PisanieTemat: Re: Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł   Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł EmptyCzw Cze 21, 2012 8:47 pm

Asmodeusz

Kiedy tylko Niosący Światło zwrócił głowę w jego kierunku, Asmodeusz jeszcze bardziej wcisnął się w kąt pomiędzy ścianami. Usłyszane "spokojnie" wywołało wręcz odwrotny efekt - chłopiec niemalże skulił się w sobie.
Dopiero po dłuższej chwili, kiedy usłyszał resztę wypowiedzi Archanioła i powoli ją zanalizował, pozwolił sobie na niepewne spojrzenie w jego kierunku.
- Obiecujesz? - powiedział w końcu. Cóż.
W jego świecie obietnice nie było gwarancją niczego, ale Ojciec kiedyś opowiadał mu, że Aniołowie są winni przestrzegać swoich przyrzeczeń.
Lucyfer przytaknął i nieco niepewnie zaproponował olejek o zapachu pomarańczy. Asmodeusz, choć wciąż nieco spięty, powoli kiwnął głową, odłożył swoją szatę i wpakował się do wanny.
Kiedy czubek jego ogonka dotknął tafli wody rudowłosy potrzepał głową jak mokry pies i pozwolił biednej, skrzywdzonej kończynie unieść się trochę wyżej.
Zerknął nieufnie na pianę i ostrożnie spróbował znów zamoczyć ogonek. Udało mu się dopiero po kilku próbach: doprawdy, jego pełen dumy uśmiech nijak nie pasował do funkcji jaką przyszło mu pełnić.
Zresztą, w Asmodeuszu bardzo wiele rzeczy zupełnie do siebie nie pasowało: ani te różki do anielskich skrzydeł, ani te paskudne blizny ciągnące się wzdłuż całego kręgosłupa do tak małego ciała, ani te krwistoczerwone, groźne oczy do nieco wystraszonego spojrzenia, ani te ostre, brzydkie pazury do prób cieszenia się dzieciństwem. Same sprzeczności.
Mały Książę Piekieł zerknął na Archanioła. Zdawał mu się uważnie przyglądać; chłopiec sam nie wiedział, czy Anioł jest rozbawiony, czy raczej nie. Jego aura była co najmniej... problematyczna. Ech. Trudno było czytać emocje Archaniołów. Dziwaczni byli.
- Co? Co zrobiłem? - chwała Niebiosom, nie wydawał się być aż tak wystraszony. Wrócił do stanu odrobiny ostrożności.
Czerwonowłosy sięgnął po mydło i nieco nieporadnie spróbował umyć nim włosy. Cholera, nie mył się sam. Na szczęście Lucyfer zauważył jego problemy i - po upewnieniu się, że chłopiec nie zacznie panikować - pomógł mu.
- Robiłeś to już kiedyś? W sensie, na przykład, z Gabrielem? - Cóż, Lucyfer zdawał się całkiem nieźle sprawdzać w funkcji niani.
Asmodeusz przypuszczał więc, że pewnie już się kiedyś kimś opiekował, a że Posłaniec był w tym gronie najmłodszy... Nie zauważył jak niefortunnie sformułował myśl.
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
tsu

tsu


Liczba postów : 747
Join date : 15/03/2012
Skąd : inąd.

Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł Empty
PisanieTemat: Re: Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł   Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł EmptyCzw Cze 21, 2012 9:25 pm

Lucyfer


Miał cholerny mętlik w głowie.
I nawet klął w myślach po raz pierwszy od czasu, kiedy durni ludzie postanowili ukrzyżować jego ojca. (Oj wtedy to całe Niebo puszczało wiązanki lepsze niż te w Gehennie. A co! Nikt nie powiedział, że Anioły nie umieją kalać własnego języka...) Jaki koszmar Asmodeusz musiał przeżywać w swoim "domu" skoro był tak młody i już znał piętno gwałtu? I to aż tak straszliwego?
Lucyfer poczuł ogromną, palącą w żołądku nienawiść. Samael nagle stał się jedyną istotą chodzącą po światach, której Archanioł nie umiałby wybaczyć. Nigdy, nawet jeśli jego Bóg zacząłby tego wymagać. Najwyraźniej nie stworzono go aż tak idealnym, jakby się mogło wydawać.
Archanioł musiał pokręcić lekko głową by wrócić do rzeczywistości. Asmo wydawał się trochę mniej przestraszony niż przed chwilą i Lucyferowi naprawdę kamień spadł z serca. Wystraszył się nie na żarty. Jednak kiedy Asmodeusz tak niepewnie i uroczo zanurzał się w wannie - Anioł zadbał by woda nie była za gorąca ani za zimna - Lucek nie mógł nie zacząć się cicho śmiać.
To było naprawdę kochane zachowanie. I trochę przypominał w tym kota.
- Niczego nie zrobiłeś Asmo - wytłumaczył, a z całej jego postawy emanowała łagodność i ciepło. No i może rozbawienie. - Po prostu to wygląda rozczulająco.
Lucyfer zaraz potem pokręcił z rozbawieniem głową. A potem, kiedy okazało się, że mały pół-demon nie umie umyć sobie włosów, Archanioł uklęknął przy wannie.
- Nie zrobię ci krzywdy. Pomogę ci umyć włosy, dobrze? - Zapytał, a kiedy dostał pozwolenie wylał na ręce szampon i zaczął powoli wmasowywać go w czerwone włosy. I kiedy wydawało się, że już nic nie może pójść źle, Asmodeusz zadał mu pytanie.
I Lucyfer zdębiał.
Jego skrzydła oklapły, kilka piór wypadło na podłogę, a sam Archanioł zaczął dziwnie gestykulować. I zdecydowanie wyglądał jak rybka wyjęta z wody. Dopiero po jakimś czasie walnął głową o kant wanny i odezwał się cicho.
- Błagam cię Asmo, nigdy więcej takich dwuznaczności! - Mruknął, a potem spojrzał na niego z niewysłowioną prośbą w oczach.
- Nie - powiedział cicho i jakoś tak słabowito. - Ja się tylko Gabrielem opiekowałem.
Matko kochana jak on mógłby Gabiego...?! BOŻE DLACZEGO PODSUWASZ MI TAKIE OBRAZY!?
Lucyfer jeszcze raz, tym razem mentalnie, pieprznął głową w kant. Szatanie, opuść ten nędzny umysł.
Powrót do góry Go down
http://panhomarek.deviantart.com
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł Empty
PisanieTemat: Re: Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł   Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł EmptyCzw Cze 21, 2012 9:50 pm

Asmodeusz

Kiedy Archanioł zareagował tak żywiołowo, przez krótką, króciutką chwilę Księciu Piekieł przemknęło przez myśl, że może znów powiedział coś nie tak.
Jakoś nie mógł zaakceptować myśli, że przecież tutaj nikt go nie skrzywdzi.
Że przecież tutaj nie ma nikogo, kto czerpałby chorą radość z wyrywania mu pazurów, piór, łamania kości, zdzierania skóry czy robienia miliona innych, bardzo bolesnych rzeczy, które Ojciec robił z nudów, ze złości, albo z chęci odegrania się na Asmodeuszu za to, że znów nie udało mu się złapać tego kogoś, kogo tak bardzo usilnie ścigał.
Chyba za bardzo nawykł do poczucia ciągłego zagrożenia, żeby się tak łatwo z niego wyleczyć.
Mimo to, kiedy Archanioł bezsilnie uderzył głową w wannę chłopiec pomyślał, że może nie tyle go zezłościł, co kompletnie załamał.
Nieco niepewnie wyciągnął rękę w jego kierunku; musnął nią ciemne włosy niosącego światło i błyskawicznie ją cofnął.
Lucyfer rzucił mu poniekąd zbolałe spojrzenie.
- Przepraszam? - zaryzykował. Po chwili lekko się uśmiechnął.
Chyba zaczynał powoli rozumieć jak całą wypowiedź zrozumiał Lucyfer: naprawdę, było zupełnie przerażającym, że tak małe dziecko - bo choć na standardy tych słabych, brzydkich ludzi Asmodeusz był już przerażająco starym to w tych demonicznoanielskich naprawdę plasował się w kategorii młodszych - zdawało sobie sprawę z takich spraw.
- Właśnie o opiekę mi chodziło.
Mały Książę dosłownie nie mógł przestać się uśmiechać. Żeby taka sugestia wywołała taką reakcję... Nawet on się tak nie peszył.
Do końca kąpieli starał się więcej nie odzywać do Lucyfera, bynajmniej nie tak, żeby znów go speszyć.

Kiedy Lucyfer pomógł mu wygrzebać się z wanny i założyć nowe - tak samo śnieżnobiałe jak te, które nosił sam - szaty, a potem zabrał z powrotem do pokoju, Asmodeusz znów ni stąd ni zowąd zdawał się wystraszyć.
- Bo.. Bo.. Bo Ojciec mówił, że Aniołowie, i rano i przed snem, i w ogóle często, modlą się... - chłopiec zaczął nerwowo stukać o siebie pazurkami obu dłoni. - A ja.. Ja nie umiem.
Nie chodizło nawet o to, że nie był w stanie nauczyć się formułek. Raczej o to, że modlitwy najzwyczajniej w świecie sprawiały jego demonicznej części swoistego rodzaju fizyczny ból.
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
tsu

tsu


Liczba postów : 747
Join date : 15/03/2012
Skąd : inąd.

Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł Empty
PisanieTemat: Re: Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł   Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł EmptyNie Cze 24, 2012 1:03 pm

Lucyfer

Odetchnął w duchu bardzo, bardzo głęboko. No nie. No po prostu, kurwa, no nie. Boże czy ty to widzisz?! Dlaczego w swej cholernej doskonałości pozwalasz swojemu Archaniołowi na takie wstrętne wizje!?
Lucyfer naprawdę nie mógł się pozbyć sprzed oczu widoku nagiego, zarumienionego Gabriela, który, oh tak, jęczał jego imię. I Niosący Światło miał ochotę rzucić się z klifu, popełnić harakiri albo nawet wsadzić łeb do kibla i utopić się raz, a dobrze.
Już pomijając fakt, że pewnie sam też był czerwony jak burak. I chwalcie, naprawdę chwalcie Pana wszystkie narody świata, że jeszcze nie dostał wzwodu.
- Nic nie szkodzi, Asmo - wymruczał jedynie, a potem wrócił do mycia pół-demona.

Pomógł małemu księciu umyć włosy, spłukał z nich pianę, a potem zadbał też o jego plecy. Jednak za czyszczenie skrzydełek dziecka wziął się dopiero po tym, jak otrzymał pozwolenie. Nie było sensu straszyć Asmodeusza niepotrzebnie. Zresztą, Niosący Światło czyścił pióra tak delikatnie i ostrożnie, że było to wręcz przyjemne.

Kiedy Asmo był już czyściuteńki i pachnący Lucyfer przebrał go w anielskie szaty i zaprowadził z powrotem do sypialni. I właśnie w tym momencie poczuł jak chłopiec na nowo zaczyna się denerwować. Uśmiechnął się do niego przyjaźnie i pogłaskał po umytych włosach.
- Nie musisz się modlić. To prawda, że Aniołowie w ogóle często się modlą ale wiem, że tobie sprawiałoby to ból. Nie ma sensu, żebyś się męczył.
Posadził Asmodeusza na łóżku i zaraz potem przykrył kołdrą.
- No, a teraz śpij spokojnie. Miałeś dzisiaj naprawdę męczący dzień i na pewno odrobina odpoczynku dobrze ci zrobi - powiedział już ciszej, chcąc wprowadzić bardziej senną atmosferę.
Odgarnął Asmodeuszowi włosy z czoła i ucałował go lekko na dobranoc.
- W razie czego, moja sypialnia jest tuż obok - dodał jeszcze cicho, a potem jeszcze raz pożyczył Asmo dobrej nocy.
Powrót do góry Go down
http://panhomarek.deviantart.com
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł Empty
PisanieTemat: Re: Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł   Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł EmptyNie Cze 24, 2012 1:20 pm

Asmodeusz

Kiedy usłyszał, że nikt nie zmusi go do modlitwy, odetchnął z ulgą. Naprawdę tego nie lubił, chociaż czasami ojcu zdarzało się go do tego zmuszać.
Uśmiechnął się tylko nieco niepewnie, mruknął dobranoc i zagrzebał się w pościel.
Była miękka, pachnąca i ciepła. Bardzo miła w dotyku. Na tyle przyjemna, że Mały Książę schował się pod nią niemalże bez żadnych oporów.

Gabriel

Od dłuższego czasu usiłował zasnąć. Przewracał się z boku na bok, próbował położyć się na brzuchu, na plecach, siedzieć, leżeć na łóżku, na kanapie, przykrywać się, odkrywać i sama Jasność wie co jeszcze.
Ale, cholera, naprawdę nie mógł zasnąć.
Sam ciągle nie mógł nadziwić się temu dziwnemu, lekko kłującemu uczuciu które kołatało mu się w sercu kiedy widział, że Lucyfer poświęca komuś nieco więcej uwagi niż jemu.
W dodatku zorientował się, że czuje w stosunku do Archanioła swego rodzaju poczucie posiadania, którego zupełnie nie pojmował, ale które kazało mu obrazić się za to, że Niosący Światło śmiał spędzać czas z kimś innym. I najlepiej - oczywiście - nie powiedzieć mu o powodzie złości.
Cały misterny plan poszedł w pizdu, kiedy młody Archanioł zwlókł się z łóżka i podreptał do sypialni Lucyfera. Nawet nie zapukał - cichutko, ostrożnie nacisnął klamkę, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Wpadające przez okno subtelne światło księżyca odbiło się w jego włosach, nadając im jeszcze bardziej srebrnawy, platynowy wręcz odcień.
Posłaniec na palcach podszedł do łóżka Niosącego Światło i bezceremonialnie wpakował mu się pod kołdrę.
Uśmiechnął się przepraszająco kiedy zorientował się, że obudził Lucyfera.
- Nie mogę spać - mruknął po prostu, jakby to wszystko wyjaśniało.
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
tsu

tsu


Liczba postów : 747
Join date : 15/03/2012
Skąd : inąd.

Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł Empty
PisanieTemat: Re: Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł   Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł EmptyWto Sie 18, 2015 12:09 am

Lucyfer

Zasnął właściwie od razu kiedy położył się na łóżku – nie miał nawet czasu przemyśleć dokładnie dzisiejszego dnia, konsekwencji wydarzeń, w których brał tak czynny udział.
Asmodeusz w Niebie.
Nie było możliwości, by ta informacja nie rozniosła się bo niebiosach z szybkością błyskawicy – do jutra wszyscy aniołowie, nawet ci z najniższych kręgów, z pewnością będą świadomi, że w ich domu zamieszkał demon. Ba! Sam książę piekielny.
Lucyfer wątpił by wielu z nich obchodziło, że Asmodeusz nadal jest małym berbeciem. Ale jutrzejszy dzień nie był jeszcze zmartwieniem Niosącego Światło.
Jak przez mgłę, Lucyfer pamiętał tylko Gabriela, wkradającego się do jego sypialni i wciskającego pod skrzydła. Archanioł odburknął coś, co nie do końca było słowem, ale z ukontentowaniem zaakceptował miłe ciężar i ciepło drugiego ciała obok siebie.
*
Następnego ranka Lucyfera obudziło ciche piśnięcie i niemałe zamieszanie na jego łóżku. A gdy otworzył oczy powitały go dwie dziecięce twarze – jedna, przerażona, Asmodeusza, druga zdziwiona i też wystraszona, Gabriela.
- Asmo? – Zapytał, niepewny tego co właśnie się stało.
Powrót do góry Go down
http://panhomarek.deviantart.com
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł Empty
PisanieTemat: Re: Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł   Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł EmptyWto Sie 18, 2015 1:09 am

Gabriel

Gabriel był na swój sposób przekonany, że łóżko Lucyfera nalezy do Lucyfera i do niego. Często tu razem spali, Posłaniec spędził w tej pościeli sporą część swojego dzieciństwa bawiąc się, budząc starszego brata, chowając się przed Michałem... Nie przewidywał, że rano obudzi go wdrapujący się na owo łóżko intruz. Mały, rudy i absolutnie wystraszony.
- Asmodeusz? - Mlodszy Archanioł zmarszczył nos. Nie, że nie lubił małego Księcia Piekieł, ale... Ale poczuł się tak, jakby ktoś naruszył jego własny, intymny światek.
Po chwili jednak zirytowanie ustąpiło miejsca zaniepokojeniu. Mały demon wydawał się naprawdę wystraszony.
- Co się stało?

Asmodeusz

On wcale nie planował obudzić się tak wcześnie. Nie sądził też, że w przypływie emocji wywołanych koszmarem sennym spanikowany wybiegnie z łóżk, w stronę okna. Jeszcze mniej spodziewał się zobaczyć zgromadzonych na zewnątrz Aniołów ewidentnie czekających na pojawienie się któregoś z mieszkańców pałacu. Demon pokrętną drogą wyjaśnił sam sobie, że zgromadzenie to pewnie jego wina.
Nie woedząc co powinien zrobić, po prostu pobiegł do pierwszej osoby o której pomyślał - Lucyfera.
Nie spodziewał się, że znajdzie tam też Gabriela.
- Nie - energicznie pokręcił głową i chwałę później przetarł załzawione oczy. - Nic. Ja już sobie idę. Nic.
Wstał i nieco niezgrabnie wyplątał się z pościeli.
Dopiero po dłuższej chwili, kiedy Niosący Światło posadził go na swoich kolanach i oświadczył, że nie puści, nieco zdesperowany rudzielec wyjaśnił, że miał koszmar.
- A... A poza tym pod pałacem są ludzie, i czekają, i to moja wina pewnie, i powinienem wrócić do domu!
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
tsu

tsu


Liczba postów : 747
Join date : 15/03/2012
Skąd : inąd.

Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł Empty
PisanieTemat: Re: Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł   Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł EmptyWto Sie 18, 2015 1:23 am

Lucyfer
Zanim mały demon zdążył zrejterować z jego łóżka, Lucyferowi udało się go schwycić i usadzić sobie na kolanach. Jednym ze skrzydeł przygarnął też do swojego boku nadal nieco rozespanego Gabriela.
- Już, już – zagruchał, masując ramiona chłopczyka. – Wszystko jest w porządku. Aniołowie często gromadzą się pod oknami pałacu. Chcą po prostu zobaczyć Archaniołów. To wszystko.
Lucyfer nawet się nie skrzywił, kiedy przez usta przeszło mu kłamstwo. Nie aż tak wielkie, ale jednak, bo z pewnością Asmodeusz był przyczyną, dla której niektórzy mieszkańcy Nieba zdecydowali się poczekać pod pałacem. Niosący Światło nie był pewien czy wyprowadzenie do nich Asmodeusza będzie dobrym pomysłem – prawdopodobnie nie.
- To wcale nie jest twoja wina, maleństwo – zapewnił go jeszcze raz, a potem delikatnie rozczochrał rude włoski. W chwilę potem odwrócił się do Gabriela.
- Jest uroczy, prawda? Też taki byłeś w jego wieku, słodki i do wykochania. – Lucyfer posłał Gabrielowi jeden ze swoich najlepszych uśmiechów, a potem wolną ręką zaczął łaskotać młodszego Anioła.
Powrót do góry Go down
http://panhomarek.deviantart.com
Moyashi1
Admin
Moyashi1


Liczba postów : 792
Join date : 13/03/2012

Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł Empty
PisanieTemat: Re: Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł   Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł EmptyWto Sie 18, 2015 8:20 pm

Gabriel

Nie rozumiał tych irytujących uczuć, które się w nim rodziły. Doskonale rozumiał, że Asmodeusz jest po prostu małym, wystraszonym w tej chwili dzieckiem, ale kiedy widział, że Lucyfer poświęca rudzielcowi aż tyle uwagi, coś w nim się buntowało. I jakoś wcale nie chciał być porównywany do tego małego histeryka.
- Nie byłem - odburknął, troszkę zbyt poirytowanym tonem, ale już chwilę później pisnął cicho i gwałtownie odskoczył od starszego brata.
- Lulu! No weź! - zmierzył bruneta wzrokiem i po chwili, jak na nadwrażliwego nastolatka przystało, wyburczał coś o złych pobudkach, zabrał swoją poduszkę i tłumacząc, że to nie jest godzina dla niego i idzie odespać w normalnych warunkach, wyszedł z pokoju.

Asmodeusz

Nie do końca uwierzył w to, co powiedział mu Archanioł, ale ta spokojna, podszyta aurą rozbawienia atmosfera panująca w pokoju nie pozwoliła mu denerwować się bardziej.
Książę zupełnie odruchowo przyklepał włosy, które zmierzwił Niosący Światło, a chwilę później zszedł z jego kolan i usiadł zaraz obok, na pościeli.
- Co... Co się stało? - zmarszczył nosek. Nie do końca pojmował dlaczego Gabriel nagle się obraził, ale miał niejasne wrażenie, że to pewnie jego wina. - Ja coś powiedziałem nie tak? Zdenerwowałem go? - rudzielec nieco nerwowo nawinął kosmyk włosów na palec.
- Ja... Nie chciałem. Ale Gabriel... On się denerwuje jak ojciec. Bez powodu. On w ogóle przypomina mi ojca... - młodziutki demon chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak przerażająco mogło to zabrzmieć.
Nie miał na myśli niczego złego. Był po prostu zbyt młody żeby zrozumieć, że Samaela i Gabriela otacza podobna aura.
- Nie lubi mnie?
Powrót do góry Go down
http://moyashi1.deviantart.com
Sponsored content





Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł Empty
PisanieTemat: Re: Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł   Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł Empty

Powrót do góry Go down
 
Super Niania, czyli jak wychować małego Księcia Piekieł
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: RPG :: RPG. :: Lucyfer x Gabriel // Lucyfer x Asmodeusz // Asmodeusz x Lucyfer // Inne szatańskie pomioty-
Skocz do: